Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/50

Ta strona została skorygowana.
—  36  —

Patrzył mi przez pewien czas w twarz ze zdumieniem, poczem wybuchnął śmiechem, któremu drudzy zawtórowali, i zawołał:
— Czego nauczyliśmy się! To nieocenione! Nieprawdaż, moi panowie? Sam Parker ma pokazać, czego się nauczył. To nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy w życiu!
— Oho! — zaprzeczyłem. — Opowiadaliście wczoraj, że musieliście przed Old Wabblem złożyć egzamin wtedy, kiedy na trzydzieści kroków umieliście trafić w wieżę, lecz nie w sępa.
— Tak, wtedy! Ale teraz inaczej. Teraz Sam Parker nie potrzebuje zdawać egzaminów, jak szkolarz. Ale słyszeliście może, że nikt z westmanów nie omija sposobności do dobrego strzału, dlatego zgadzamy się na waszą propozycyę, chociaż bardzo szczególna. Czy przystajecie, moi panowie?
Ponieważ wszyscy przystali, zsiedliśmy z koni. Postanowiłem źle strzelać i dać się wyśmiać porządnie. Później ja mogłem z nich się wyśmiać. Jeżeli z powodu mego udawania uważali mnie rzeczywiście za oryginała, szukającego „starych grobów“, to, jako westmani, powinni mieć na tyle oczu, żeby mego karego ogiera nie uważać za konia powozowego.
Zaczęło się marnowanie prochu. Parker i Hawley nie strzelali po mistrzowsku, ale zawsze dobrze, reszta zaś znośnie. Moje trzy kule chybiły i trafiły w skałę tak daleko od celu, że przypadł mi w udziale powszechny śmiech, a Parker rzekł do mnie tonem nagany:
— Tak przypuszczałem! Kto miota kulami o dwadzieścia kroków w bok, ten nie powinien być taki gębaty i kazać strzelać Samowi Parkerowi! Nie bierzcie mi tych słów za złe, sir, ale zblamowaliście się w najwyższym stopniu. Nie traficie ani zwierzyny, ani Indyanina, i bądźcie zadowoleni, że spotkaliście się z nami. Podobacie mi się mimo to wszystko i nie mamy nic przeciw temu, żebyście zostali z nami, dopóki nie