Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/54

Ta strona została skorygowana.
—  40  —

Znałem już zatem stronę, w której się znajdował. Zwróciłem się tam i przymknąłem oczy, ażeby z pomiędzy zamkniętych prawie powiek przypatrywać się tej części zarośli. Nie powinien był spostrzec, że wzrok zwróciłem na niego.
Blask ognia przedzierał się przez krzaki, obramiając jasno ich cienie. Zauważyłem lekki ruch wśród gałęzi. Jakiś człowiek lazł powoli i bardzo ostrożnie przez krzaki. Słychać nie było nic, zwłaszcza,że moi towarzysze rozmawiali wciąż jeszcze głośno. Nareszcie dostał się na skraj zarośli, gdzie trudno mu je było przebić wzrokiem, gdyż listowie było zbyt gęste. Musiał coś z nich usunąć, przynajmniej jakąś gałązkę. Złamać jej nie mógł, gdyż wywołany tem odgłos mogliśmy z łatwością posłyszeć. Przypuściłem więc, że ją utnie. I rzeczywiście w pół minuty zaledwie zobaczyłem, że zniknęła mała część liści.
Kiedy ze zdwojoną bystrością zwróciłem wzrok w to miejsce, ujrzałem dwa fosforyzujące punkty. Były to oczy, które mógł poznać tylko westman o wzroku, wprawnym przez długie ćwiczenie. Na zachodzie żyją setki myśliwców, którzy nigdy nie doprowadzą do tego, żeby spostrzegli oczy wywiadowcy. Samo ćwiczenie tego nie da; jest ono wprawdzie konieczne, ale należy do tego także dar wrodzony. Nad oczyma jego leżał jasny pas jakby od białego welona. Musiał to być człowiek stary i mieć śnieżno białe włosy. Wtem krzyknął głośno, poderwał się i wyskoczył z krzaków.
— Parker! Tu jest Sam Parker! — zawołał. — To stary znajomy i nie mam potrzeby się chować.
Siedzący przy ogniu zerwali się z przestrachem, a Joz zerwał się także. Ja nie wstałem.
— Old Wabble, Old Wabble! — krzyknął Parker, lecz spostrzegłszy się, że wymienił nazwę żartobliwą poprawił się i dodał: — Fred Cutter! Przebaczcie, że mi się wymknęło to słowo, mr. Cutterze! Temu winna niespodzianka.
Był to zatem Old Wabble, którego już od tak