Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/59

Ta strona została skorygowana.
—  45  —

— Być może, mr. Cutterze, lecz będą opowiadali, że Old Wabble uciekł przed Komanczami. Czy wam to miłe, sir?
— Tylko głupiec może mi to zarzucić. Rozumny i doświadczony westman wie, co i jak ma o tem myśleć. Co łatwiejsze: czy poddać się bez oporu, czy też utorować sobie drogę przez setki czerwonych?
— Pewnie, że nie to drugie.
— A zatem czemu mówiliście przedtem głupstwa? Ja wydobędę Old Surehanda.
— Spodziewam się po was tego, ale jak sobie poczniecie? To sprawa trudna i niebezpieczna.
— Wiem to dobrze, ale czy mam zostawić tam tego dzielnego i słynnego myśliwca? Przyszli mi od razu na myśl dragoni, obozujący tam za Mistake-Canon, i pojechałem zaraz w tę stronę, by ich sprowadzić na pomoc.
— Czy pójdą?
— Domyślam się, że się będą wzbraniali, gdyż mają na celu inny szczep Komanczów, lecz będę prosił i groził, dopóki nie zastosują się do mojej woli.
— A czy będzie jeszcze czas?
— Well, to prawda, że sprawa nagła. Napad nastąpił o brzasku dnia. Muszę tu dać koniowi przez noc wypocząć i dotrę do żołnierzy dopiero jutro wieczorem. Gdyby nawet zgodzili się zaraz, potrwa ze dwa dni, zanim przybędziemy na miejsce, gdzie Komanczów pewnie już nie zastaniemy. Będziemy musieli ich ścigać i to znów zabierze nam ze dwa dni. Tymczasem mogą skończyć z Old Surehandem, ale, niestety, nie znam innej drogi ocalenia. Liczę przytem na was, mr. Parkerze.
— Jakto?
— Komendant żołnierzy da mi pewnie tylko część ich. Proszę was tedy, żebyście tu zostali, dopóki tu pojutrze z nimi nie przybędę; potem przyłączycie się do nas. Dziesięciu Westmanów i dziesięć dobrych strzelb, to wielka pomoc.
— Nie powiem nic, o ile zaś znam towarzyszy,