— A wy nie rozstawiliście nawet czat tutaj.
— To się stanie natychmiast.
— Ale to nie wystarczy.
— Co jeszcze, sir? Powiedzcie prędzej. Uczynię zaraz wszystko, co uznacie za potrzebne.
Użyłem sobie teraz naprawdę, widząc twarze reszty towarzyszy. Spoglądali ze zdumieniem to na mnie, to na niego, ą Parker spytał go, zrobiwszy wielkie oczy:
— Co ten master uzna za potrzebne? Czy sądzicie, że mr. Charley wie, co czynić w takiem położeniu, jak nasze?
— Tak sądzę — odrzekł zapytany. — Słyszeliście przecież, że bardziej troszczył się o nasze bezpieczeństwo, niż my sami. A zatem, mr. Charleyu, co nam radzicie?
— Nato oświadczyłem:
— Skoro ścigający nadejdą, będą musieli zwęszyć nasze ognisko. Może już nas podchodzą. Na waszem miejscu wysłałbym kilku ludzi na zwiady, którzy zbadaliby drogę tak daleko, jak czuć nasz dym.
— Well, sir, very well! Nie ociągajmy się z tem ani chwili. Mr. Parkerze, każcie trzem lub czterem z waszych ludzi wyjść i zobaczyć. Przekonacie się, że to rzeczywiście bardzo potrzebne.
— Yes — oświadczył wezwany. — To zaiste dziwne, że sami dawno nie przyszliśmy na to. To szczególne, że dopiero taki starożytnik musiał nam to powiedzieć, a nie westman. Pójdę sam i wezmę z sobą czterech ludzi.
— Ale niech dobrze otworzą oczy i uszy, bo nic nie zobaczą, ani nie usłyszą; th’ is clear.
Parker wybrał sobie czterech ludzi i poszedł z nimi natychmiast. Spodziewałem się, że znajdą skrępowanych Komanczów i ich konie, i cieszyłem się już naprzód widokiem ich twarzy. Pozostali przy ognisku rozmawiali półgębkiem, ja zaś leżałem cicho w cieniu krzaków i czekałem na powrót wywiadowców.
Upłynęła przeszło godzina, zanim wrócili. Naprzód
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 53 —