Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
—  62  —

Wabble’a za wiele, który nic nie powiedział, choć nie całkiem zgadzał się ze mną.
— Harde kozły — mruknął. — Jakby nas wcale nie było... Czy nie sądzicie, że postąpiliście z nimi zbyt dobrotliwie, mr. Shatterhandzie?
— Nie.
— Nie myślę wydawać sądu o waszem postępowaniu. Wy zawsze wiecie, co czynicie, choć czasem drudzy tego nie pojmują — ale może nie powinniście byli przyrzekać, że nie będziemy ich śledzili. Jeśli mamy oswobodzić Old Surehanda, to musimy się dowiedzieć, dokąd go powleczono.
— Ja wiem to; podsłuchałem ich, zanim ich powaliłem. Zabrali go do Saskuan-Kui, nad Błękitnę Wodę.
— To dobrze, ale ja nie znam tego. Czy wiecie może, gdzie to leży, sir?
— Tak; byłem tam już dwa razy.
— Obawiam się jednak, że doniosą tam, co się stało i że przyjdziemy.
— Przeciwnie! Czyż byłbym w takim razie jeńców wypuścił? To właśnie pociągnięcie szachowe, które nam korzyść przyniesie. Zresztą nie wspomniałem ani słowem o Old Surehandzie. Przypuszczą, że albo o nim nic nie wiem, albo nie mam powodu troszczyć się o niego. Wierzcie mi, mr. Cutterze, nie popełniłem żadnego błędu. Mamy jeszcze tę korzyść, że pozbyliśmy się tych Komanczów; byliby nam bardzo niewygodni, a na śmierć ich nie byłbym się nigdy zgodził.
— Macie słuszność, sir, th’ is clear. A czy sądzicie, że nam tu rzeczywiście bezpiecznie i że nie wrócą tutaj podstępnie?
— Nie wrócą. Żeby jednak nie zaniedbać żadnej ostrożności, porzucimy to miejsce, zagasimy ognisko i poszukamy sobie nowego. Zrobimy to natychmiast.
Zadeptawszy ognisko, podjechaliśmy kawałek dalej, gdzie znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Tam położyliśmy się spać, zostawiwszy dwu ludzi na czatach. Nie spałem