się wszystko, czego wymaga nasze bezpieczeństwo. Old Shatterhandowi można się powierzyć, i dlatego powiem wam coś, co wam sprawi radość, nawet wielką radość.
— Cóż to takiego?
— Jestem od was o wiele starszy, i dlatego rozumiałoby się samo przez się, żebyście mnie obrali dowódcą. Mimo to jednak chcę... chcę... hm, tak, chcę...
Niełatwo było mu widocznie wypowiedzieć, co postanowił. Połykał ślinę, zaczynał i znów połykał; nie mogąc wydusić odpowiednich słów, poruszał rękami i nogami, kręcił i obracał wychudłem ciałem, jak gdyby mu się kości porozlużniały, trząsł wszystkimi członkami, aż na końcu wybuchnął:
— Tak, chcę się tego wyrzec i zostać waszym podwładnym. Bądźcie naszym komendantem, któremu mamy być posłuszni. Czegoś takiego Old Wabble jeszcze nigdy nie zrobił. I co wy na to, he? Przyjmiecie to z uznaniem i wdzięcznością, mr. Shatterhandzie, th’ is clear.
Tak, ten człowiek nie był nigdy w życiu nikomu podporządkowany. Wiedziałem o tem — i widać było po nim, ile kosztowało go to przezwyciężenie. To też spodziewał się ode mnie pochwały. Pełen oczekiwania patrzył na mnie szeroko rozwartemi oczyma i ustami, ale nadzieja zawiodła go, ponieważ odpowiedziałem:
— To bynajmniej nie takie jasne, jak sądzicie. Myśmy wolni westmani, a nie żołnierze, u których zawsze jedna szarża stoi nad drugą. Nie może tu zatem być mowy o komendancie w wojskowem tego słowa znaczeniu, lecz jeden ma takie same prawa i obowiązki, jak drugi.
— Ależ, sir, nie możecie wymagać, żebyśmy wszyscy zawsze byli tej samej myśli.
— Pewnie, że nie.
— No, a co będzie, jeśli się posprzeczamy?
— Posprzeczamy? To nie może się zdarzyć wśród
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/84
Ta strona została skorygowana.
— 66 —