Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/87

Ta strona została skorygowana.
—  69  —

i nie mówicie ani słowa, któreby nie było koniecznem. Nawet wobec niebezpieczeństwa, nad którem inni westmani naradzaliby się długo, porozumiewacie się jednem skinieniem albo spojrzeniem. Milczę zatem, żebyście nie uważali mnie za gadatliwego, th’ is clear.
— Winnetou ma rzeczywiście zwyczaj mówić więcej czynami, aniżeli słowami — ja zaś jestem taki sam, jak on. Ucieszy mnie to, gdy się przekonam, że z wami tak samo się zrozumiem, jak z nim, mr. Cutterze.
— Nie obawiajcie się, sir! Nie jestem tak całkiem bez doświadczenia i będę się starał dowieść wam, że mogę się wam przydać.
Okolice, któremi przejeżdżaliśmy teraz, były takie, jak je opisałem: częścią skaliste równiny, częścią pustkowia piaszczyste. Dopiero po południu dotarliśmy do urodzajniejszego, trawą porosłego gruntu. Zbliżyliśmy się do jednego z dopływów rzeki Pecos, o brzegach, pokrytych zielenią zarośli. Znałem tę rzeczkę z czasów dawniejszych i jechałem już wzdłuż niej aż do ujścia. Kiedyśmy się do niego dostali, brakowało jeszcze dwu godzin do wieczora. Stąd mieliśmy jeszcze do Saskuan-Kui godzinę drogi.
Ta „Błękitna Woda“ było to małe stawowate zagłębienie ze źródłami na dnie, a zbytek wody odpływał do Rio Pecos. Nad brzegiem rosły gęste krzaki leszczyny i cottonwoodu, z których sterczały w górę cieniste pekany i dęby. Woda miała niezwykle intenzywną błękitną barwę, i dlatego Indyanie nazwali ją Saiskuan-Kui. Poniżej miejsca, na którem byliśmy teraz, znajdował się odpływ tego jeziorka do Rio Pecos, przez który musieliśmy się przeprawić. Jeszcze dalej w dół rzeki był bród; nie mogliśmy go jednak użyć, gdyż z dołu musieli przybyć obaj Komancze i byliby znaleźli nasze ślady. Trzeba więc było przepłynąć przez dość szeroką tu rzekę, co, wobec gorąca dzisiejszego dnia, było nam raczej miłe, niż przykre.
Przybywszy na drugi brzeg, zbadaliśmy, czy niema na nim śladów, i uspokoiliśmy się, nie znalazłszy ich