— Ważnego, czy nie — ja spróbuję. Wiele, bardzo wiele razy podchodziłem nieprzyjaciół, a zawsze dowiadywałem się czegoś, co mi się potem przydało. Twierdziłbym nawet, że ten sposób zbierania wiadomości przyczynił się niemało do moich i Winnetou sukcesów; nauczyłem się tego od niego. Pytacie, co usłyszymy? Oczywiście, że ich rozmowę; ale o czem będą mówili? O tem, co się tu stało, co się stanie, co zamierzają, a więc prawdopodobnie o jeńcu i o wyprawie, na którą się wybrali. Narażamy się bardzo, to prawda, i, chociaż wierzę, że się nie boicie, to wolałbym, powiedziawszy otwarcie, samemu wziąć na siebie niebezpieczeństwo, o którem mówicie.
— Czemu?
— Bo nie wiem, czy dorośliście do tego.
— Oho! Czy popełniłem dotąd błąd jaki? Czy nie dowiodłem, że umiem podchodzić?
— Dotychczas tak, ale to było stosunkowo łatwe; teraz nadchodzą rzeczy trudniejsze.
— Pshaw! To także potrafię.
— Rzeczywiście? W takim razie wam zaufania Czy widzicie te dwa małe ogniska, przy których wojownicy rozmawiają? Musimy się do nich, dostać. Dla was to, bliższe. Zarośla sięgają prawie do niego, i osłona ich ułatwi wam zbliżenie się, tymczasem to drugie, płonące tuż nad wodą, jest o wiele trudniejsze do podejścia. Czy się zgadzacie?
— Tak, chociaż niewielki to dla mnie zaszczyt, że obieracie sobie większe niebezpieczeństwo.
— Wstydu dla was w tem niema. Zapamiętajcie dobrze, co mówię. Wrócimy tutaj; kto przyjdzie pierwszy, da drugiemu znak, że już gotów. Znak ten nie śmie zwrócić uwagi Indyan. Słyszycie głosy ropuch; taki głos nie wzbudzi podejrzenia. Czy potraficie go naśladować?
— Myślę.
— Więc zawołacie, wróciwszy tutaj, cztery razy, a drugi i trzeci okrzyk szybciej po sobie, aniżeli pierwszy i czwarty. Rozumiecie?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/98
Ta strona została skorygowana.
— 80 —