Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/102

Ta strona została skorygowana.
—  348  —

— Powiedziałem, że badam pochodzenie Indyan, a dla takiego uczonego mają wielkie znaczenie wykopaliska, zwłaszcza w starych grobach.
— Aha! I on temu uwierzył.
— Tak.
— W takim razie jest właśnie tem, co powiedziałem: głupcem.
— Być może, ale nawet Parker i ludzie, którzy z nim byli, wierzyli temu i dali mi się wywieść w pole.
— Ależ to prawie niemożebne! Kto was zobaczy, kto przypatrzy się waszej zewnętrznej postaci i osądzi wasze całe zachowanie, ten musi bezwarunkowo wpaść na to, że nie możecie być niczem innem jak tylko...
— Westmanem? — przerwałem mu.
— Yes.
— Udawałem wtenczas, a odzież moja wyglądała także całkiem inaczej, niż teraz. Istotnie, nie trudno było wziąć mnie za greenhorna. Bawiło mnie to bardzo i chciałbym teraz zobaczyć, jaką minę zrobi komendant, gdy zobaczy nas tu, na pustym Llano Estacado.
— A więc zabawimy się trochę w teatr?
— Tak.
— Więc udacie się do niego najpierw bez Apaczów?
— Tak.
— I beze mnie?
— Wy możecie pójść ze mną.
— To dobrze! Ciekawym, co on powie, kiedy się dowie, że domniemany poszukiwacz mogił to nikt inny, tylko Old Shatterhand. Będzie miał ogromnie mądrą minę.
Widzieliśmy przez lunetę, że jeźdźcy rozbiegli się, by w ten sposób dostać się do Stu Drzew. Było to bardzo sprytne z ich strony, choć nie wiedzieli, że zbyteczne, bo Komanczów już tam nie było.
Po ich zniknięciu upłynęło tylko z dziesięć minut, kiedy ujrzeliśmy jednego z nich, jak wracał cwałem,