— Zaiste. Przecież widzicie.
— Tu idzie o wasze życie! Czy wiecie o tem?
— Nonsens! Nasze kule trafiają równie pewnie, jak wasze. A teraz dajcie nam spokój! Chcemy się dostać do wody.
Skręciliśmy dokoła zarośli i pojechaliśmy do źródła, gdzie postawiono już namiot oficerski. Strażnik nie bronił nam tego, ale żołnierze, którzy słyszeli moje odpowiedzi, pobiegli naprzód, ażeby powiedzieć komendantowi, jak zachowaliśmy się i jacy krnąbrni jesteśmy. Stał przed namiotem, słuchał ich doniesień i patrzył ku nam z groźnie zmarszczonem czołem. Wtem, kiedy przystąpiliśmy doń dość blizko, poznał mnie i zawołał:
— Good laack! Toż to ten grabarz! No, po nim można się spodziewać takich głupstw. On nie rozumie się na tem. Co on wie o stanie wojennym, o obowiązkach warty, kiedy jej kto nie usłucha?
Gdy to mówił, dojechaliśmy do niego i zsiedliśmy z koni.
— Good morning, sir! — pozdrowiłem go swobodnie. — Pozwólcie nam tutaj usiąść! Potrzeba nam wody dla nas i dla koni.
Roześmiał się głośno i zwrócił się do oficerów, którzy wtórowali jego śmiechowi:
— Przypatrzcie się temu człowiekowi, moi panowie! Prawdopodobnie poznajecie go jeszcze. To oryginał, mający myszki w głowie, jakich mało. Oczywiście nie przeczuwa nawet, że nasze straże mogły go właściwie zastrzelić. Z taką głupotą nawet bogowie walczyliby napróżno. Darujmy mu więc odrobinę życia. Znalazł towarzysza, który pewnie tyle wart, co on sam. Takich ludzi możemy tu śmiało przyjąć i nie obawiać się o to, żeby nam zaszkodzili.
Zwracając się twarzą do mnie, zapytał:
— Tak, możecie tutaj zostać i pić tyle wody, ile zechcecie; ja wiem, że wam to bardzo potrzebne, bo wasz mózg nie składa się z niczego prócz wody.
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/104
Ta strona została skorygowana.
— 350 —