Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/113

Ta strona została skorygowana.
—  357  —

— Tak.
— To niemożliwe!
— Czemu nie? Czy nie słyszeliście jeszcze nigdy, że na pustyniach bywają oazy?
— Ale nie na Llano Estacado.
— Tam właśnie znajduje się woda, której tysiąc koni nie zdołałoby wypić.
— Nonsens! Nie mieliście nawet pojęcia o tem, że znajdujecie się na skraju Llana, więc co możecie wiedzieć o wodzie?
— Ej, nie mówcież o tem, czy mamy pojęcie czy nie! Wy to właśnie nie macie pojęcia o tem, co my wiemy; ja i mój towarzysz..
— Dwaj grabarze! No, więc cóż wiecie, he?
— Że razem ze wszystkiem, co myślicie i zamierzacie, jesteście w olbrzymim błędzie, i że pojechalibyście na pewną zgubę, gdyby nie było ludzi, którzy postanowili was ocalić.
— Na pewną zgubę! To szalone, ale po was można się czegoś takiego spodziewać. Któżto ci zacni ludzie, sir?
— Jest ich trzech, a mianowicie Winnetou, Old Surehand i Old Shatterhand.
Nato podniósł brwi i zapytał:
— Winnetou, wódz Apaczów?
— Tak.
— Old Shatterhand, ten biały myśliwiec, jego przyjaciel?
— Tak.
— Old Surehand, o którym tyle opowiadają?
— Tak, ci trzej.
— Oni się chcą nami zająć?
— Muszą, nie chcąc spokojnie patrzeć na to, jak wpadniecie w pułapkę, zastawioną na was przez Komanczów.
— Pułapkę? Na nas? Czy mówicie w gorączce?
— Nie, mam zmysły w kupie, sir!
— Tego nie widać; sądzę raczej, że cierpicie na halucynacye.