Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/130

Ta strona została skorygowana.
—  374  —

Słuhajcie-no mój najszanowniejszy. Źle oceniacie Old Shatterhanda. Jako tłómacz — muszę ja mówić z Nale Masiuwem i naco mi was do tego? Co pomoże wasz „ton“, skoro będę musiał tłómaczyć słowa? A wasz mundur? Powiadam wam, że Nale Masiuw ma stokroć więcej respektu dla mojej skórzanej bluzy myśliwskiej i mego sztućca, aniżeli dla waszego munduru i pałasza. Nie sprzeczajmy się o różnicę rangi. Ja powiem wam, co się ma stać, a wy zakomenderujecie w tym duchu waszym podwładnym, ale ja podwładnym nie jestem. A czy pomyśleliście o niebezpieczeństwie, na jakie narazilibyście się, rokując z Komanczem.
— Niebezpieczeństwo?
— Tak.
— Jakieżby mogło być niebezpieczeństwo? Osoba parlamentarza uchodzi przecież za świętą.
— Ale nie dla tego Indyanina. To człowiek bardzo zdradziecki.
— Przeciw takim można się zabezpieczyć.
— W jaki sposób?
— Hm!
— On się zjawi i wy się zjawicie, obaj bez broni. Usiądziecie naprzeciw siebie i zaczniecie układy. Naraz ten drab wyciągnie ukryty nóż i zakłuje was na śmierć.
— Tego mu przecież nie wolno.
— On dużo będzie o to pytał, czy mu wolno. Zechce zabić dowódcę, ażeby potem wpaść na zmięszanych nieprzyjaciół.
— Dziękuję, bardzo dziękuję.
— Czy chcecie jeszcze mówić z Nale Masiuwem?
— Chciałbym, ale nie chcę was uprzedzać. Macie słuszność. Ponieważ nie rozumiem języka, utrudniłoby to tylko porozumienie. Będzie więc lepiej, jeśli wam to poruczę.
— To dobrze! A więc ruszajmy!
— Zaraz; zawiadomię tylko oficerów.
Temu panu komendantowi zdawało się istotnie, że zaimponuje Komanczom mundurem. A ten „ton!“