Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/131

Ta strona została skorygowana.
—  375  —

Nie miał pojęcia o tonie, jakim należy mówić z nieprzyjacielskimi Indyanami. Kto podczas takiej ważnej narady chciałby takiego wodza, jak Nale Masiuw, poczęstować tonem, jak rekruta, byłby zgubiony. Szczęściem wzmianka o podstępie nie zawiodła mojego oczekiwania. Dać się zakłuć znienacka — do tego nie miał oficer ochoty, dlatego przyznał, że lepiej mnie zostawić rozmowę.
Teraz już był najwyższy czas wyruszyć w drogę, bo Old Surehand zniknął nam już z Apaczami z oczu. Dragoni utworzyli linię, mającą się wygiąć podczas jazdy w półkole. Ustawiłem się na czele i ruszyliśmy cwałem naprzód po szerokim tropie ku Stu Drzewom.
Należało jechać tak szybko, żeby całkiem niespodziewanie zaskoczyć czerwonych. Lecieliśmy przez równinę jak burza, cicho, bez gwaru; słychać było tylko tętent kopyt, z pod których uciekała nam ziemia. Linia się zaokrągliła, końce rwały szybciej naprzód, niż środek, i tak zbliżaliśmy się do obozu z błyskawiczną szybkością. Stamtąd dostrzeżono nas, lecz nie wiedziano z początku, cośmy za jedni. Dopiero, kiedy Komancze zobaczyli, że mają do czynienia z blademi twarzami, wydali rozdzierający uszy ryk, pochwycili za broń i popędzili do koni, ale za późno, bo nasz pierścień już się zamknął. Chcieli więc rzucić się w tył, lecz w tej chwili rozległ się daleko przez cały obóz, aż na pustynię, okrzyk wojenny Apaczów. Brzmi on, jak wydane wysoką fistułą i przeciągłe „hiiiiiiiii“, podczas którego tremoluje się ręką przy ustach. Usłyszawszy ten okrzyk, cofnęli się Komancze czemprędzej od zarośli, bo poznali, że i z tej strony mają drogę zamkniętą.
Zatrzymaliśmy się na odległość strzału i widzieliśmy wywołane wśród nich zamieszanie. Biegali tędy i owędy, pokrzykiwali, ale widząc, że nic im się znikąd nie dzieje, uspokoili się i stanęli zwartą gromadą nad wodą. Wobec tego zsiadłem z konia i poszedłem zwolna ku obozowi. Na mój widok zdjęła ich ciekawość, co