zamierzam uczynić. Zbliżyłem się do nich na odległość dwustu kroków i zawołałem:
— Niechaj mnie wysłuchają wojownicy Komanczów. Tu stoi biały myśliwiec Old Shatterhand i chce pomówić z Nale Masiuwem. Jeśli wódz ma odwagę, niechaj mi się pokaże.
Nastąpił ruch między nimi, a mimo oddalenia i cichości rozmowy wydało mi się, że słyszałem okrzyki trwogi. Po chwili wystąpił jeden z nich, mający pióra w czuprynie, wywinął tomahawkiem i zawołał:
— Tu stoi wódz Komanczów Nale Masiuw. Jeśli Old Shatterhand chce mu dać skalp swój, niechaj tu przyjdzie; wezmę go sobie!
— To mają być słowa walecznego wodza? — odrzekłem. — Czy Nale Masiuw jest tak tchórzliwy, że skalp trzeba mu zanieść? Kto ma odwagę, sam go sobie zabiera!
— To niech Old Shatterhand przyjdzie i dowie się, czy mój dostanie!
— Old Shatterhand nie wychodzi po skalpy; on jest przyjacielem czerwonych mężów i życzy sobie uchronić ich od śmierci. Wojownicy Komanczów są dokoła otoczeni. Życie ich równe wiciom dzikiego wina, które każdy podmuch wiatru unosi. Ale Old Shatterhand chciałby ich ocalić. Niech Nale Masiuw przyjdzie do mnie na naradę!
— Nale Masiuw niema czasu! — zabrzmiało.
— Jeśli niema czasu na naradę, to będzie miał czas zginąć. Daję mu termin pięciu minut. jeśli nie zgodzi się do tego czasu, to przemówią nasze strzelby. Howgh!
Tem indyańskiem słowem potwierdzenia wyraziłem to, że postanowiłem mocno wykonać moją groźbę i że mi w tem nic nie przeszkodzi. Wódz cofnął się do swoich ludzi i jął się z nimi naradzać. Po upływie pięciu minut zawołałem:
— Termin już minął. Co Nale Masiuw postanowił?
Wystąpił znów o kilka kroków i zapytał:
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/132
Ta strona została skorygowana.
— 376 —