— Czy Old Shatterhand ma w tej sprawie rozmowy rzetelne zamiary?
— Old Shatterhand postępuje zawsze rzetelnie.
— Gdzie ona ma się odbyć?
— W samym środku między wami a nami.
— Kto ma w niej wziąć udział?
— Tylko ty i ja.
— I każdy wróci wolno do swoich?
— Tak.
— Dopóki nie wrócimy, nie wolno wojownikom żadnej strony dopuszczać się kroków nieprzyjacielskich.
— To rozumie się samo przez się!
— I będziemy bez broni?
— Bez!
— To niech Old Shatterhand pójdzie i złoży broń; ja zaraz przyjdę.
Wróciłem do naszej linii, zdjąłem ze siebie wszystką broń i położyłem ją obok konia. Odwróciwszy się, ujrzałem już Nale Masiuwa nadchodzącego pośpiesznymi krokami, a nie wolno i poważnie, jak przystało wodzowi. Chciał widocznie być prędzej na miejscu aniżeli ja. Naco? To musiało bezwarunkowo mieć jakiś powód. Idąc do niego miarowym krokiem, obserwowałem go bystro. Tam, gdzie mógł być środek, stanął i usiadł. Podczas tego trzymał prawą rękę za sobą dłużej, aniżeli potrzeba do podparcia się przy siadaniu na ziemi. Czy i to miało powód? A jeśli tak, to jaki? Czyżby położył za sobą coś, czego nie miałem widzieć? Czy dlatego przyszedł tak szybko i usiadł prędzej ode mnie, żeby to ukryć? Jeśli na to pytanie należało odpowiedzieć „tak“, to nie mogło to być nic innego, tylko broń jakaś.
Doszedłem do niego i zatrzymałem się o dwa kroki. Czy miałem jeszcze o te dwa postąpić naprzód, żeby zobaczyć, co miał za plecyma? Nie; to byłoby niegodne Old Shatterhanda. Usiadłem zwolna na ziemi. Następnie wświdrowaliśmy formalnie w siebie oczy; każdy chciał ocenić przeciwnika — i to ocenić słusznie.
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
— 377 —