Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—  384  —

zatrzymać. Potrzeba wam ich do polowania, z którego żyjecie.
— Ale strzelby?
— Te wam odbierzemy, gdyż bez nich właśnie nie moglibyście prowadzić wojen i musicie się zachować spokojnie.
Mogłem mu odpowiedzieć inaczej i dać mu przyrzeczenie, którego się spodziewał, a może byłby zaniechał podstępnego zamachu, ale z jednej strony byłaby mnie raziła choćby najmniejsza koncesya dla tego człowieka, a z drugiej zdawało mi się, że dzięki jego podstępowi łatwiej dostanę go w ręce.
— Zachować się spokojnie? — spytał. — Nie chcemy tego, lecz walki. Oto ją masz!
Ostatnie trzy słowa wymówił głosem podniesionym. Oczy mu się zaiskrzyły, korpus nachylił się ku mnie z błyskawiczną szybkością a w prawej ręce zabłysnął nóż. To szczególne! Stało się zupełnie tak, jak przepowiedziałem komendantowi. Miałem się na baczności i na jego szybkość odpowiedziałem szybkością. Jednym chwytem lewej ręki ująłem jego prawicę z nożem, poczem, wstając, uderzyłem go tak mocno dwa razy w skroń, że padł, jak lalka, bez życia.
Z nożem w ręku zerwałem się całkiem i zawołałem do patrzących z napięciem Komanczów:
— To zdrada! Nale Masiuw chciał mnie przebić! Macie tu jego nóż!
Odrzuciłem go daleko ku nim — potem chwyciłem ogłuszonego wodza za pas, podniosłem, zarzuciłem sobie na plecy i pobiegłem z nim ku naszym pozycyom.
Na ten widok zerwało się za mną ogromne wycie, a niektórzy z Komanczów puścili się za mną w pogoń. Wtem huknęło z góry kilka ślepych strzałów. To Old Surehand dał rozkaz nastraszenia Komanczów i cel swój tem osiągnął. Zaniechali ścigania mnie, tylko wycia i biadania trwały w dalszym ciągu.
Wodza związano, poczem wziąłem sztuciec do ręki