tak szeroko, że można mu było pomiędzy dwa rzędy wspaniałych zębów zaglądnąć aż do gardła. Chciał sobie ze mnie trochę zażartować, ja zaś przystałem na to, pytając z udanym strachem:
— Precz? Przecież chyba nie umknął.
— Tak, umknąć.
— Słuchaj, Bobie, przypłaciłbyś to życiem, gdyby on umknął rzeczywiście. Ręczyłeś mi własną głową za niego!
— A więc massa Shatterhand zastrzelić Boba. Sziba Bigh precz, całkiem precz. Massa Shatterhand wejść i przekonać się.
— Tak jest, ja się przekonam. Tu siedzi kula, którą ci wpakuję w głowę, jeśli jeńca niema w izbie.
Wyjąłem rewolwer i wymierzyłem w niego, poczem udaliśmy się do domu. Otworzył drzwi, wskazał do środka i rzekł:
— Tu zobaczyć. Nikt nie być.
Widok, jaki mi się teraz przedstawił, omal nie pobudził mnie do śmiechu. Młody wódz stał oparty o ścianę i patrzył ku nam roziskrzonemi z wściekłości oczyma. Właściwie nie opierał się wprost o ścianę, bo między nim a nią znajdowało się coś jeszcze. Było to ośm długich tyk, złożonych przez Murzyna w gwiazdę, związanych rzemieniem i przymocowanych czerwonemu do grzbietu. Gwiazda była tak wielka, że wystawała poza ciało wodza w górę i na boki. Z tą gwiazdą na plecach nie mógł Sziba Bigh wyjść drzwiami. Czy to stojąc, czy leżąc, czy też w jakiej innej pozycyi, musiał się zawsze zaczepić. Wygodne mu to nie było, i to prawdopodobnie był powód gniewu, z jakim na nas patrzył.
— Przecież on jest; tam stoi! — rzekłem do Boba, udając ździwienie.
— Tak, on być! — roześmiał się z przyjaznym wyrazem twarzy.
— A więc nie uciekł.
— Nie.
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/152
Ta strona została skorygowana.
— 396 —