Usłyszawszy dość, oddaliliśmy się, niedostrzeżeni przez nikogo. Nazajutrz rano odszedł z Komanczami wzdłuż palików, wetkniętych przez Winnetou.
— W jakim kierunku?
— Mój młody brat pyta się bardzo przebiegle, lecz Old Shatterhand będzie niemniej rozumny i nic mu nie odpowie.
— Gdybyś nawet powiedział, nie mogłoby to przydać się nam na nic.
— O przeciwnie! Gdyby ci się udało uciec dziś jeszcze, wiedziałbyś, w których stronach masz szukać waszych wojowników. Nie dowiesz się więc o tem. Cieszy mnie to zresztą, że wytężasz całą swoją bystrość, ażeby mimo beznadziejności wywieść mnie w pole. Mówię dalej: Gdy Wupa Umugi odszedł, przybyli do Stu Drzew biali żołnierze. Jak sądzisz, co tam zrobiłem?
— Mówiłeś z nimi?
— Tak.
— I ostrzegłeś ich?
— Oczywiście!
— Uff!
— Nietylko ich ostrzegłem, lecz połączyłem z nimi Apaczów na przyjęcie Nale Masiuwa.
— Uff! Czy walczyliście z nim?
— Nie.
— Nie przyszedł wcale? Wysłał może ludzi na zwiady, którzy was zobaczyli i nabrali podejrzenia?
— Nie; wy, Komancze, nie jesteście tacy rozumni. Wysłał wprawdzie ludzi na zwiady, lecz oni nie dostrzegli nas, bośmy się ukryli. Potem nadszedł on sam z całym oddziałem i rozłożył się nad wodą. Widząc ślady białych jeźdźców, sądził, że odeszli za Wupą Umugi. Dlatego nie uważał za potrzebne być ostrożnym, a nam udało się go otoczyć.
— Uff, uff! Otoczono go! Przecież mówisz, że z wami nie walczył.
— Był na to zbyt tchórzliwy i zgodził się na układy ze mną. Siedziałem przy nim sam, a żaden
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/160
Ta strona została skorygowana.
— 404 —