— Więc ich zabiją!
— Nie. Dowódca bladych twarzy dał mi słowo, że daruje im życie.
— Czy go dotrzyma?
— Tak, jestem tego pewien.
— To ich przynajmniej ograbi.
— Ograbi? Co nazywasz ograbieniem? Czyż zwyciężony nie należy ze wszystkiem, co ma, do zwycięzcy?
— U chrześcijan także?
— U nas także, bo zmuszacie nas, żebyśmy postępowali z wami tak samo, jak wy z nami. Jako zwycięzcy zabralibyście nam nietylko całe nasze mienie, lecz także życie. Jeśli my wam je darujemy, będzie to taką dobrocią, że więcej żądać nie możecie.
— A więc biali żołnierze zabiorą Komanczom wszystko, co mają przy sobie?
— Tak, broń i konie.
— Więc jak mają czerwoni wojownicy żyć bez koni i bez broni?
— To już ich rzeczą. Wy to wykopaliście topór wojeny, a nie byłoby się to stało, gdybyście nie byli mieli koni i broni palnej. Odbierając wam jedno i drugie, nie popełnimy grabieży, bo to nasza sprawiedliwa zdobycz. Zarazem postaramy się w ten sposób, żebyście nie mogli tak rychło zakłócić pokoju.
— W takim razie odbierzecie także wojownikom Wupy Umugi ich broń i konie?
— Prawdopodobnie.
— Uff! To bardzo źle!
— Pewnie, że dla was źle, lecz nie zasłużyliście na nic innego. Pomyśl tylko o sobie. Kto z drugim pali fajkę pokoju i przyrzeknie mu nie zdradzić przed nikim jego wigwamu, a potem nadciąga mimo to z gromadą wojowników, ażeby zabrać mu wigwam i życie, ten zasłużył na więcej, aniżeli na odebranie mu konia strzelby. Czy to przyznajesz?
Przyznał widocznie i westchnął smutnie:
— A więc także mój koń i strzelba!
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/163
Ta strona została skorygowana.
— 407 —