Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/166

Ta strona została skorygowana.
—  410  —

— Rozgniewałeś się na Boba?
— Bardzo.
— Czy się zemścisz?
— Nie. Czerwony wojownik jest za dumny, ażeby się mścić na czarnym mężu. Ten Murzyn nie wiedział, co czynił. Nie domyślał się, że przywiązywanie takich tyk do pleców wodza nie zgadza się z jego godnością.
— Ja uwolnię cię od nich.
Zdjąłem je z niego. Wyprostował zesztywniałe członki ciała i wyszedł ze mną na dwór, gdzie wieczorem znowu konie pojono. Matka Sanna przyniosła nam jedzenie, a kiedy skończyliśmy jeść i nad wodą zapanował spokój, położyliśmy się spać, gdyż nazajutrz musieliśmy wyruszyć o świcie. Sziba Bihg położył się między mną a Old Surehandem, chociaż nie żądaliśmy tego. Poddawał się dobrowolnie pod nasz nadzór, chcąc w ten sposób dowieść, że uczciwie bierze swoje przyrzeczenie.
Wstawszy nazajutrz wczesnym rankiem, napełniliśmy wszystkie wory wodą, zaopatrzyliśmy się w żywność i odjechaliśmy po pożegnaniu się z Sziba Bighem. Bob stał na drodze i zapytał:
— Czy massa Shatterhand powiedzieć, żeby Bob pilnować młodego wodza Indyan?
— Nie; to nie potrzebne.
— I nie wiązać tyk na plecach?
— Wcale nie. On przyrzekł, że nie ucieknie i dotrzyma tego przyrzeczenia.
Pomimo, że powiedziałem to z pełnem przekonaniem, ani myślałem zaniechać odpowiednich środków ostrożności. Poza pasem kaktusowym zostawało tylu Apaczów, ilu potrzeba było do pilnowania pięćdziesięciu wziętych do niewoli Komanczów. Dowódcy tych straży dałem rozkaz uważania także na Sziba Bigha i nie wypuszczenia pod żadnym warunkiem. Potem odjechaliśmy w dwieście ludzi, czyli w liczbie, wystarczającej aż nadto do uporania się z Komanczami.