Czy rzeczywiście uważaliście mnie za takiego nierozważnego?
— Nie, ale tej wody można dostać tylko w oazie. A może jest jeszcze gdzieś jakieś znane wam źródło?
— Nie. Sprowadzimy ją z oazy.
— W jaki sposób? Oddalona stąd o dzień drogi więc muszą upłynąć przynajmniej dwa dni, zanim ludzie, wysłani po nią, zdołają wrócić. To nie dobre.
— Mylicie się. Tym posłańcom wystarczyłaby noc na jazdę tam, a jutro wieczorem byliby już z powrotem.
— Ale ich konie nie wytrzymają.
— To też zbyteczne, bo wracać wcale nie muszą.
— Hm! Nie mam pojęcia, jak sobie z tem poczniecie.
— To bardzo proste, sir, zrobimy to zapomocą koni rozstawnych.
— Ach! To istotnie najprostsze i najlepsze. Że też sam na to nie wpadłem.
— Nasi Apacze mają mnóstwo worów na wodę, a do tego dołączy się wory Bloody Foxa. Poślemy je do oazy, a na to nie potrzeba wielu ludzi, lecz koni. Ci ludzie ustawią się w pewnych odstępach na linii, wiodącej do oazy. Nikt więc z ludzi, ani żaden z koni, nie będzie odbywał całej drogi; będzie chodził tylko od jednego posterunku do drugiego. Tak to rozumiem.
— W takim razie muszę was prosić o przebaczenie, sir! Wy myślicie o wszystkiem. Czy umówiliście się o to z Winnetou?
— Nie. O tem nie padło między nami ani słowo, ale znamy się wzajemnie i wiemy, że żaden z nas nie zaniedba potrzebnego zarządzenia. Ale co to jest? Apacze nie mają koni, oprócz Winnetou. Ach! Czy wyobrażacie sobie, dlaczego mr. Surehandzie?
— Nie — odpowiedział.
Podczas tej rozmowy nie zatrzymywaliśmy się oczywiście, lecz jechaliśmy dalej i zbliżyliśmy się tak do Apaczów, że już widzieliśmy ich dokładnie. Porzucili
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/173
Ta strona została skorygowana.
— 417 —