Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/176

Ta strona została skorygowana.
—  420  —

Komanczów, w kwadrans bowiem później dotarliśmy już do miejsca, na którem obozowali i zobaczyliśmy, że na krótki czas przedtem wyruszyli.
Niebawem dostrzegłem już ich samych. Winnetou wziął także dalekowidz do ręki, patrzył przez chwilę i rzekł z zadowoleniem:
— Jadą bardzo powoli. Czy mój brat widzi?
— Tak. Konie znużone dwudniową drogą bez wody.
— A oni sami cierpią z powodu pragnienia. Mimo to będą się długo wzbraniali poddać.
— Dla Wupy Umugi jest pewien większy przymus, aniżeli pragnienie.
— Mój brat ma na myśli gusła wodza Komanczów. To bardzo dobrze, że brat zabrał je z Doliny Zajęczej. Zwycięstwo będzie nietrudne a powrót wygodny, bo Old Shatterhand wziął do niewoli Komanczów Nale Masiuwa i oddał ich dragonom.
To było pierwsze słowo, jakie padło między nami w tej sprawie. To, że nie było Nale Masiuwa ani konnicy, musiało być wbrew jego oczekiwaniom a mimo to nie zapytał mnie wcale. Ktoś inny nie byłby spoczął, nie dowiedziawszy się czegoś o tem ode mnie, on zaś nie rzucił ani jednego pytania i w swej nieporównanej bystrości odgadł wszystko, jak dowodziły jego słowa. To dało mi sposobność do opowiedzenia mu, w jaki sposób Nale Masiuw dostał się nam w ręce i jak pozbyliśmy się tego balastu. Na końcu opowiadania wydał pełne zadowolenia „uff!“ i dodał:
— Mój brat postąpił całkiem właściwie. Czerwoni byliby dla nas ciężarem już ze względu na samą wodę, a także biali jeźdźcy, których nie potrzebujemy do pochwycenia Wupy Umugi. Nale Masiuw jest dostatecznie ukarany utratą koni, a oprócz tego postradał strzelby swoich wojowników. Winnetou dowie się, czy komendant dotrzyma słowa i czy daruje im życie. Jeśliby je złamał lub porwał się choćby na jednego, to zapłaci mi za to życiem. Howgh!