Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/180

Ta strona została skorygowana.
—  424  —

— Wódz Komanczów, Wupa Umugi, wysłał was, by się dowiedzieć, kto jesteśmy — rzekłem. — Czy mnie poznajecie?
— Nie — odrzekł starszy z nich, przyczem oczy obydwu spoczywały z trwożnem uszanowaniem na Winnetou.
— A tego czerwonego wojownika, który stoi tu przy mnie, także nie?
— Uff! To Winnetou, Wódz Apaczów.
— A ja jestem Old Shatterhand, jego biały brat przyjaciel.
— Uff, uff! — zawołali obydwaj i zaczęli mi się przypatrywać dokładnie. O ile zatrwożył ich już widok Apacza, o tyle wzmogła się ta trwoga na dźwięk mego nazwiska. Starali się ją jednak ukryć.
— Sądziliście, że macie za sobą białych jeźdźców? — mówiłem dalej.
Nie otrzymałem na to odpowiedzi.
— A za nimi miał przyjść Nale Masiuw?
— Skąd Old Shatterhand wie o tem? — zapytał starszy.
— Ja wiem jeszcze więcej — wiem wszystko. Chcieliście białych jeźdźców wciągnąć w pułapkę, a teraz sami w niej siedzicie. Popatrzcie przed siebie! Tam stoi trzystu wojowników Meskalerów gotowych wystrzelać was do nogi, jeśli zechcecie się bronić.
— Uff, uff!
— Nie możecie bezwarukowo powrócić i przejść tędy; musicie się poddać. Jeśli tego nie uczynicie, to albo was wystrzelamy albo będziecie musieli w tej kaktusowej puszczy zginąć nędznie z pragnienia.
Spojrzeli po sobie, a chociaż z ogromnym wysiłkiem, starali się ukryć wrażenie słów moich, widać było, że zdjęło ich wielkie przerażenie. Następnie zapytał ten, który odpowiadał dotychczas:
— Gdzie są biali jeźdźcy?
— Czy myślisz, że ci to powiem?
— A gdzie Nale Masiuw?