Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/183

Ta strona została skorygowana.
—  427  —

— To pytanie zadaje się zawsze, ilekroć nieprzyjacielscy wojownicy schodzą się na naradę między swoimi oddziałami.
— Czy my zadaliśmy to pytanie?
— Nie — przyznał z zakłopotaniem.
— Spojrzyj za siebie i spojrzyj przed siebie. Tam stoją Apacze, tam Komancze — a my znajdujemy się tu, w samym środku. Żadna ze stron, które się tu schodzą, nie ma nic więcej od drugiej. Jeśli Wupa Umugi i Apanaczka żywią przeciw nam jaki podstęp, to niebezpieczeństwo jest dla nas takie samo, jak dla nich, gdybyśmy ich chcieli oszukać. Dlatego nie pytaliśmy o nasze bezpieczeństwo — ty zaś żądałeś przyrzeczenia, że wrócą wolni. Kto tu jest odważny — a kto tchórzliwy? Czy Wupa Umugi kazał ci się pytać w ten sposób?
— Tak.
— To powiedz mu, żeby nabrał odwagi i przyszedł do nas! My dotrzymujemy słowa i jesteśmy zbyt dumni, żeby się porywać na Komancza, który takiemi pytaniami dowodzi, że nie posiada odwagi.
Odszedł.
— Mój brat powiedział to bardzo dobrze — pochwalił mnie Winnetou, który zresztą na mojem miejscu byłby mówił tak samo.
Byłem ciekawy poznać Apanaczkę, który, sądząc po nazwie, musiał być znakomitym wojownikiem, gdyż w języku Komanczów oznacza ten wyraz człowieka pod każdym względem dobrego i dzielnego.
Niebawem przyszli obaj, wyprostowani i dumni, jak ludzie, wiedzący o swej korzystniejszej sytuacyi. Chcieli nam zaimponować tą postawą, co im się jednak nie mogło udać. Nie rzekłszy słowa, usiedli naprzeciw nas, ze strzelbami położonemi wpoprzek na kolanach, kierując na nas chłodne spojrzenie. Nie daliśmy się tem złudzić, wiedząc, że wewnątrz u nich było całkiem inaczej, aniżeli na zamaskowanych pewnością twarzach.
W Apanaczce spodziewałem się ujrzeć człowieka