— Zląkł się, gdy wymieniłem mu wasze nazwisko.
— Pewnie złudzenie!
— Nie; widziałem to wyraźnie. A teraz przed, chwilą patrzał na was wprost trwożnie.
— Rzeczywiście?
— Tak. Widać było całkiem wyraźnie, że czekał na to z nadzwyczajnem napięciem, czy przypomnicie go sobie.
— Hm! Ja znam bystrość waszych oczu, mr. Shatterhandzie, ale w tym wypadku was zwiodły. Nie mam nic wspólnego z tym Douglasem.
— Lecz tem więcej on z wami, jak się zdaje. Będę mu się dalej przypatrywał.
— Czyńcie to, sir! Zobaczycie, że mam słuszność.
Słońce rzucało na ziemię rozpalone promienie światła i przeszło już południe, a od Komanczów nie nadchodziła odpowiedź. Później dopiero zauważyliśmy wśród nich ruch, który nas przekonał, że byli znów wszyscy razem. Wupa Umugi przekonał się, że niepodobna było wyciąć drogi przez kaktusy i wrócił. Nie pozostało mu nic innego, jak wdrożyć nowe układy. Rzeczywiście ujrzeliśmy też niebawem zbliżającego się Komancza, który z daleka wołał do nas, że obaj wodzowie jeszcze raz chcą z nami mówić. W odpowiedzi zgodziliśmy się na to i poszliśmy na miejsce, gdzie odbyła się pierwsza narada. Przedtem jednak wyjąłem z torby u siodła gusła, zabrane z Doliny Zajęczej. Schowałem je pod bluzę myśliwską tak, że nie było ich widać.
Zaledwie usiedliśmy, nadszedł Wupa Umugi z Apanaczką. Zajęli naprzeciw nas poprzednie miejsca, a chociaż starali się, jak mogli, wyglądać swobodnie, nie mogli ukryć niepokoju. Mimo to oko Apanaczki nie miało w sobie wyrazu nieprzyjaźni, gdy tymczasem w oczach Wupy Umugi płonął ogień nienawiści.
Tym razem nie kazał nam Wupa Umugi czekać zbyt długo. Skoro tylko usiadł, zaczął:
— Czy Old Shatterhand jest jeszcze tego samego zdania, co przedtem?
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/199
Ta strona została skorygowana.
— 381 —