Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—  444  —

— To nieprawda!
— Twego ulubionego młodego konia...
— Nie wierzę temu!
— I twoje gusła.
— To kłamstwo, to wielkie kłamstwo!
— Old Shatterhand nie kłamie.
Rozpiąłem bluzę, wyciągnąłem z pod niej worki z gusłami i położyłem je na kupce chrustu. Na ten widok zdawało się, że wodzowi oczy wyjdą z oprawy. Mięśnie napięły mu się i widziałem, że za chwilę zerwie się, ażeby pochwycić gusła. Dobyłem prędko rewolweru, wymierzyłem doń z niego i zagroziłem:
— Zostań na miejscu! Przyrzekłem ci bezpieczeństwo i wolny powrót i słowa mego dotrzymam, ale te worki do mnie teraz należą i jeśli zechciałbyś porwać się na nie, zastrzelę cię!
— Opadł bezsilnie na ziemię i jęknął:
— To... są... moje... gusła... rzeczywiście... moje... gusła!
— Tak, to one — i poznajesz teraz znowu, że Old Shatterhand wie zawsze, co mówi. Dałem ci słowo, że obejdę się z tobą tak samo, jak z Nale Masiuwem. Odpowiedz prędko, czy poddacie się pod tymi warunkami, o których ci powiedziałem?
— Nie... Tego... nie uczynimy!
— W takim razie spalę teraz najpierw twoje czary, potem zabiorę ci kosmyk skalpowy a ciebie każę powiesić. Howgh!
Wyjąłem z kieszeni zapałkę, potarłem ją i przyłożyłem do zeschłych kaktusów, które zaraz zączęły się palić.
— Zatrzymaj się! Moje gusła, moje gusła! — ryczał wódz w najwyższem przerażeniu. — Poddajemy się, poddajemy!
Ponieważ wciąż jeszcze mierzyłem doń z rewolweru, nie ośmielił się wódz opuścić swojego miejsca. Zgasiłem ogień i powiedziałem głosem największej powagi, wyjmując drugą zapałkę: