Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/219

Ta strona została skorygowana.
—  459  —

— Kto zwyciężył?
— Nikt — odpowiedziałem.
— Kto najpierw upadł?
— Także nikt. Runęliście równocześnie.
— Więc musimy zacząć na nowo. Dajcie nam noże i zwiążcie nam ręce.
Chciał odejść po nóż, leżący tam, gdzie upadł, lecz zatrzymałem go za rękę i oświadczyłem głosem stanowczym:
— Stać! Walka już skończona, i niema potrzeby poczynać jej na nowo. Dosyć już tego!
— Żaden z nas nie zginął!
— Czy umówiono się, że bezwarunkowo musi jeden z was zginąć?
— Nie, lecz jeden z nas musi być przecież zwyciezcą.
— Bierz to sobie, jak chcesz! Jesteście albo obydwaj zwycięzcami, albo zwyciężonymi. W każdym razie jednak stawiłeś życie na kartę i dowiodłeś tem, że nie przyjmujesz darowanego życia.
— Uff! Czy to twoje rzeczywiste zapatrywanie?
— Tak.
— A jak sądzi Winnetou?
— Tak samo, jak brat Shatterhand — odrzekł Apacz. — Młody Wódz Nainich, Apanaczka, nie wpadł nam w ręce bez walki.
— Czy wszyscy są tego przekonania?
— Skoro Winnetou tak mówi, to wystarczy. Żaden z wojowników Apaczów nie będzie innego zdania!
— W takim razie godzę się. Jestem waszym jeńcem bez wyrzutu wobec samego siebie. Oto moje ręce; zwiążcie mnie, jak wszystkich innych Komanczów.
Spojrzałem na Winnetou pytająco. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym się dowiedział o tem, co myślał. Odsunąłem więc wyciągnięte ręce Apanaczki i rzekłem:
— Powiedziałem już przedtem, że ciebie nie zwiążemy i broń ci nawet zwrócimy, jeśli nam przyrzekniesz nie umknąć. Czy dasz nam to przyrzeczenie?