Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/225

Ta strona została skorygowana.
—  465  —

kimi jego blizkimi, a więc z tobą, jako ojcem, i z tą, którą matką nazywa. Teraz nie wyda ci się dziwnem, że chciałbym usłyszeć jej imię.
— Ode mnie się nie dowiesz.
— Czemu nie?
— Bo nie powiem. Howgh!
Słowo to przekonało mnie, że istotnie nie otrzymałbym żadnej odpowiedzi. Byłbyż to rzeczywiście tylko zwyczaj indyański nie brania na język imienia cudzej żony, czy też milczał o swej obłąkanej żonie dla jakichś innych powodów? Czy i ja miałem milczeć? Nie! Przypatrywałem się jego twarzy tak ostro, jak na to pozwalało słabe światło księżyca, i rzekłem zwolna ale z naciskiem:
— Ty jesteś tibo-taka?
Poderwał się na siodle, jakby go osa ukłuła, lecz nic nie odpowiedział.
— A ona jest tibo-wete?
Nie odpowiedział, lecz zwrócił ku mnie twarz z wyrazem wielkiego zaciekawienia.
— Czy znałeś mego wawa Derrik? — mówiłem dalej, powtarzając pytanie, zadane mi wówczas przez tę kobietę.
— Uff! — zawołał.
— To jest mój myrtle-wreath! — powtarzałem dalej jej słowa.
— Uff, uff! — powtórzył, paląc mnie formalnie oczyma. — Co to za pytania?
— Znasz je tak dobrze, jak ja.
— Gdzie je słyszałeś?
— Pshaw!
— Od kogo?
— Pshaw!
— Czemu mi nie odpowiadasz?
— Bo mi się nie chce.
— Czy Old Shatterhand boi się dać mi odpowiedź?
— Nie mów głupstw!