Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/229

Ta strona została skorygowana.
—  469  —

ale kto je upiększa i to w taki sposób, jak wy teraz, na tego już niema rady.
— Czy żądałem może waszej pomocy?
— Czy wam może nie była potrzebna?
— Teraz już nie.
— Dobrze! Jesteśmy zatem gotowi!
— Tak, gotowi. Na zawsze?
— Tak.
— To znaczy, że nie chcecie już ze mną mieć nic do czynienia?
— Tak.
— Well! Bądźcie zdrowi!
Odjechał, ale wrócił się jeszcze, pochylił się ku mnie z konia i rzekł:
— Wiecie, czemu mi każecie odejść?
— Oczywiście!
— Ja wiem także. To nie z powodu tak zwanych przez was głupstw, lecz dla czegoś całkiem innego.
— Dlaczegóż?
— I wy jeszcze pytacie? Ja was przejrzałem. Nie przypadam wam do smaku, bo nie chcę pójść między nabożnisiów. Chcieliście zostać moim pasterzem, a ja miałem być owieczką. Nie zrobiłem tego i dlatego wyjeżdżacie na mnie. Znacie moje zapatrywania na religię i pobożność. Najpobożniejsi najgorsi! Old Wabble to nie baranek, pasący się waszą trawką. Jeśli się wam jagniąt zachciewa, to wyszukajcie sobie gdzie indziej nawet całej trzody. Dla takich baranów możecie być odpowiednim owczarzem, ale król cowboyów nie pozwoli się wam ani paść ani strzydz. To dla was moje ostatnie słowa!
Odjechał. Ja załatwiłem się z nim przedtem, a teraz on załatwił się ze mną. A jednak żal mi go było.
Przyłączyłem się do Winnetou i Old Surehanda, jadących na samym końcu orszaku. Apanaczka jechał sam, to tu, to tam i uważał się widocznie bardziej za dozorcę, aniżeli za wodza Komanczów. Nad ranem zbliżył się do nas, dał mi znak, żebym się zbliżył do