niego, a gdy zostaliśmy nieco w tyle, tak, że nikt nie mógł nas słyszeć, powiedział z cicha:
— Jeździłem do guślarza, mojego ojca. Old Shatterhand z nim rozmawiał.
— Czy ci o tem powiedział?
— Powiedział. Pytałeś go o żonę.
— Tak.
— A on rozgniewał się na to bardzo.
— Na to nic nie poradzę.
— Wiedziałeś, że jego żona nazywa go tibo-taka a siebie tibo-wete.
— Nazywa siebie w całości tibo-wete-elen.
— Wiem o tem. Wiedziałeś także o wawa Derrik i o myrtle-wreath. Guślarz omal ze skóry nie wyskoczył z tego powodu.
— Czemu? Czy nikt nie ma o tem wiedzieć?
— Nie.
— A ty wiesz także.
— Ja nie jestem białym, lecz Indyaninem.
— Aha! Tylko biali nie mają o tem wiedzieć?
— Tak.
— Czemuż to?
— Bo to są słowa czarodziejskie. One należą do tajemnic guślarskich.
— Rzeczywiście?
— Tak.
— Czy wiesz o ich znaczeniu?
— Nie.
— Przecież jesteś synem guślarza!
— On i mnie nie udziela tajemnic. Pytał, skąd mógłbyś znać te słowa; nie mogłem mu dać wyjaśnienia, lecz powiedziałem, że byłeś w Kaam Kulano i zabrałeś stamtąd worki z gusłami wodza. Może tam widziałeś moją matkę?
— Tak jest.
— I mówiłeś z nią?
— Tak.
— I ona powiedziała ci te słowa?
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/230
Ta strona została skorygowana.
— 470 —