poszedł zobaczyć, czy jeńców dobrze pilnują. Zostawił swoją strzelbę srebrzystą tak samo, jak ja moją, na stole. Teraz miał je wszystkie w ręce generał i próbował właśnie mego sztućca, ażeby zbadać jego konstrukcyę. Miał przytem w twarzy wyraz nadzwyczajnej pożądliwości.
— Nieprawdaż, sir, że to wasza niedźwiedziówka? — zapytał, widząc mnie nadchodzącego.
— Tak — odrzekłem krótko.
— A to ten słynny sztuciec Henryego, o którym tyle słyszałem?
— Tak, ale co was to obchodzi?
— Chciałem otworzyć zamek, lecz nie zdołałem. Czy powiecie mi, jak...
— Tak, powiem wam — wpadłem mu w słowo — powiem, że musicie ręce trzymać zdala od tego. To nie są zabawki dla generała, który nigdy w życiu nie widział Bull Rum.
— Co? Nie widział? Powiadam wam, że...
— Cicho! Mnie nie blagujcie. Dajcie to!
Zabrałem mu obie strzelby, a w tej chwili nadszedł Winnetou, którego rusznicę trzymał jeszcze generał. Apacz odgadł natychmiast sytuacyę, odebrał mu strzelbę i rzekł z gniewem, wbrew zwykłemu swemu spokojowi:
— Jak śmie kłamliwa blada twarz zabierać się do strzelby wodza Apaczów? Tej strzelby nie dotknęły jeszcze brudne palce białego łotra!
— Łotra? — wybuchnął generał. — Niech Winnetou cofnie to słowo, bo...
— Bo co? — huknął nań Apacz.
Na to cofnął się Douglas i odpowiedział pokornie:
— Chyba strzelbę można oglądnąć.
— Lecz nie dotykać! Winnetou nie położy ręki tam, gdzie była jego ręka.
Otarł rogiem opończy rusznicę, jak gdyby się była zbrukała, podał mi ją potem i powiedział:
— Niech brat Shatterhand zaniesie nasze strzelby
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/246
Ta strona została skorygowana.
— 486 —