napadu. Było to tem bliższe prawdy, że nie było Winnetou, Old Surehanda i mnie, których bali się najbardziej.
Mogliśmy się zaopatrzyć w rusznice, których Bloody Fox miał kilka i ofiarował nam, albo mogliśmy sobie wyszukać dwie ze zdobycznych, lecz zaniechaliśmy tego, będąc pewni, że odzyskamy nasze strzelby. Poco mieliśmy się wlec z innemi? Mieliśmy noże, rewolwery, lassa i tomahawki, a to wystarczało na razie.
Wyjechaliśmy za pole kaktusowe, gdyż chodziło o znalezienie śladów generała. Dowiedzieliśmy się przytem, że mówił do jednego ze strażników, iż pojedzie ku Stu Drzewom.
— To nieprawda, to fortel dla zmylenia was — rzekł Parker. — Generał nie zna wcale tej drogi.
— Ale jest z nim Old Wabble, który ją zna.
— Więc sądzicie, że pojechał tam istotnie?
— Nie, właśnie dlatego, że to powiedział, pojechał w innym kierunku.
— Ale dokąd?
— Przypuszczam, że ku Peace River. Dowiedziałem się, że tam zmierza, a on nie domyśla się, że wiem o tem. Chce wypocząć u Szikasawów.
— To powinniście zaraz tam jechać.
— Tak, lecz nie mogę zaniedbać żadnej ostrożności. Mogło mu coś innego przyjść na myśl, więc musimy iść tropem.
— To trudna sprawa, bardzo trudna!
— Czemu?
— Bo droga stąd do Stu Drzew roi się teraz od śladów. Kto znalazłby ich trop, musiałby mieć ostre oczy, musiałby być niemal wszystkowiedzącym.
— Zapominacie, że wiatr zawiał zupełnie te ślady. Będziemy więc widzieli bardzo wyraźnie trop pięciu białych i czterech Szikasawów.
— Ach, to prawda! A zatem ruszacie zaraz?
— Tak.
— To prędko i niespodzianie. Mam nadzieję, że
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/252
Ta strona została skorygowana.
— 492 —