tak, jak jechaliśmy dotychczas, a potem zwrócimy się ku północy, ażeby dostać się do ich tropu. W ten sposób znajdziemy się im na tyłach i podążymy za nimi, dopóki nie natrafimy na odpowiednie miejsce do osaczenia.
Zarządzenia te wykonano. Połączyliśmy się z oddziałem, powiedzieliśmy, że widzieliśmy tych, których szukamy, i podążyliśmy jeszcze przez kilka minut w tym samym kierunku. W dziesięć minut po skręceniu na prawo dojechaliśmy do tropu Komanczów. Był on bardzo wyraźny i zdecydowany; ślepy nie byłby go zobaczył, ale napewno-by poczuł. Tworzyły go nie tylko ślady nóg ludzkich i końskich, lecz mnóstwo kres, wyżłobionych w piasku dość głęboko. Tyki, przeznaczone do transportu, były przywiązane do siodeł i sunęły się drugim końcem po ziemi. W ten sposób zwykli Indyanie przenosić z miejsca na miejsce tyki, przeznaczone na namioty, i tak też powstały kresy i linie. Ponieważ spływały się ze sobą, nie podobna było ich zliczyć, ale widać było, że wleczono ich mnóstwo.
Podążyliśmy śladami szybko, dopóki nie dostrzegliśmy Komanczów przez lunety, poczem, ażeby się nie pokazać, musieliśmy zwolnić kroku. Jadąc za nimi ciągle w równem oddaleniu, zauważyliśmy z łatwością, jak chyżo oni jechali, oraz, ile mogli potrzebować czasu na zbliżenie się do oazy. Odległość jednego pala od drugiego wynosiła może z kilometr, i jeśliby czerwoni pracowali dalej w tem samem tempie, musieli nad wieczorem dostać się do celu swej drogi. Prawdopodobnie zamierzał Sziba Bigh napaść potem w nocy na oazę. Musiał wprawdzie liczyć się z tem, że za dnia jeszcze spotka się z Bloody Foxem, ale to nie zbijało go z tropu, gdyż sądził, że ta jedna blada twarz nie da rady pięćdziesięciu wojownikom.
Jechałem między Winnetou i Old Surehandem. Obaj zachowywali się cicho, ale zato tem głośniej było za nami, gdzie Old Wabble jechał pomiędzy
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 272 —