Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/264

Ta strona została skorygowana.
—  504  —

nasze konie do stajni i da im przedewszystkiem wody, a potem sporo paszy. Następnie musi zamknąć stajnię, bo i koni nie można pokazać.
— Zaciekawiacie mnie w wysokim stopniu, sir! Ale co to? Nie macie strzelb ze sobą?
— W tem właśnie rzecz! Ukradziono je nam, a złodzieje tu przyjdą.
— Thunder-storm! To jest...
— Proszę, nie tutaj! W domu lepiej będziemy mogli o tem pomówić.
— Tak, wejdźcie, wejdźcie! A ty, moja kochana Basieńko, zabierz się czemprędzej do kuchni i podaj wszystko, co masz; słyszysz — wszystko, żeby aż stoły trzeszczały!
Powiedziałem jeszcze jego ludziom, jak się mają zachować, i weszliśmy do izby. Mama Basia uczyniła, co mogła, żeby „stoły trzeszczały“, a podczas jedzenia i picia opowiedziałem Helmersowi o tem, co się stało. Ledwie skończyłem, zerwał się i wyszedł. Wróciwszy, powiedział nam, w jakim celu był wybiegł z z izby.
— Wysłałem zaraz moją najlepszą rękę[1], ażeby wypatrywał tych łotrów. Niechaj ich obserwuje, żeby nie przesmyknęli się bokiem.
Znał Bloody Foxa, jak ojciec syna, i ucieszył się bardzo na wieść, że złe zamiary Komanczów udało nam się tak zręcznie zniweczyć. By załatwić się szybko, skróciłem był moje sprawozdanie, jak tylko mogłem, i teraz dopiero jąłem opowiadać obszerniej. Trzej Szikasawi siedzieli oczywiście także przy tem. Usadowiliśmy się tak, że ze dworu nie było nas widać, nawet gdyby się kto był zbliżył do małego zasuwanego okienka.
Nie skończyłem jeszcze, kiedy posłyszeliśmy tętent. Przed domem zsiadło z koni sześciu jeźdźców; byli to oczekiwani. Helmers wyszedł.

— Good day, sir! — pozdrowił go generał. — Czy macie tu jakich gości, sir?

  1. Parobek, pomocnik, robotnik.