Nie śmiał się już dłużej opierać; skrępowano go, a resztę po nim. Zwróciłem się do Old Wabble’a.
— Wybraliście sobie ładne towarzystwo! Właściwie nie powinienem mówić do was ani słowa, lecz, przezwyciężę się tym razem i zapytam was: Czy braliście udział w tej kradzieży?
— Nie — odpowiedział, zwróciwszy na mnie parę oczu, w których iskrzył się gniew i nienawiść do mnie.
— Czy nie byliście w domku, kiedy zabierano stamtąd strzelby?
— Nie.
— Czy to prawa? — spytałem generała.
— Nie odpowiem wam ani słowa! — oświadczył — Kto ośmiela się tu przesłuchiwać generała?
— Well, w takim razie skończyliśmy z wami, ale tylko na razie. Nie będziemy was wcale przesłuchiwali, gdyż wasza wina jest dowiedziona. Pozostaje nam tylko karę dla was wyznaczyć.
— Karę? Odważycie się na mnie porwać? Zemściłbym się krwawo, tak krwawo...
Nie słuchałem dalszych słów jego, gdyż skinąłem na Winnetou, Helmersa i wodza Szikasawów, by poszli ze mną. Udaliśmy się za dom, by się naradzić co do ukarania. Zgodziliśmy się rychło i powróciliśmy do jeńców, których tymczasem pilnowali ludzie Helmersa i Szikasawi. Ani Winnetou ani ja nie chcieliśmy mieć nic wspólnego z wykonaniem wyroku i przekazaliśmy to na właściciela osady, który zapowiedział im nasze postanowienie w następujących słowach:
— Zostaliście schwytani na moim gruncie, więc ja powiem wam, co postanowiliśmy o was. Zostaniecie tu wszyscy do jutra rana, a potem przetransportuje się was przez moją granicę. Kto się tu znów pokaże, zginie od kuli. Szlachetny gentleman, podający się za generała, to złodziej. Wedle ustaw dzikiego Zachodu karze się śmiercią za taką kradzież, my jednak byliśmy na tyle łaskawi, że zmieniamy tę karę na pięćdziesiąt batów. Zdaje się bowiem, że...
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/268
Ta strona została skorygowana.
— 508 —