czasu. Ilekroć spotykają się przyjaciele i bracia, witają się wedle zwyczaju, od którego żaden wojownik nie może odstąpić. Niech mój młody brat zsiędzie z konia i usiędzie przy mnie, iżbym mógł z nim pomówić.
Spojrzenia jego ludzi stawały się coraz groźniejsze; byli gotowi rzucić się na mnie, lecz powstrzymał ich rozkazującym ruchem ręki. Poznałem po jego twarzy, że przyszła mu pewna myśl, a myśl ta należała także do mego zamiaru. Powiedziałem, że chcę z nim pomówić, a on zgodził się na to z chęcią, bo chciał mnie wybadać. Zupełnie to samo zamierzałem względem niego.
— Old Shatterhand ma słuszność — rzekł. — Wodzowie muszą się pozdrowić, jako sławni wojownicy.
Z temi słowy na ustach zsiadł z konia i usiadł naprzeciwko mnie. Na ten widok pozsiadali także jego ludzie — a chcieli otoczyć nas kołem. Przytem kilku z nich znalazłoby mi się za plecami, więc musiałem temu przeszkodzić. To też powiedziałem tak głośno, że wszyscy mogli nas usłyszeć:
— Czy wśród synów Komanczów są tacy, którzy nie mają odwagi patrzeć w twarz Old Shatterhandowi? Nie przypuszczam tego. Nie lubię też być tak nieuprzejmym, żeby odwracać się do walecznego wojojownika plecami.
To poskutkowało. Usiedli tak, że miałem ich wszystkich na oku. Odstąpili od natychmiastowego ataku, gdyż widzieli mnie samego i byli pewni, że mnie mają. Odpiąłem fajkę pokoju, wiszącą na szyi, od sznurka, udałem, że chcę ją napchać i rzekłem:
— Niech mój młody brat Sziba Bigh wypali ze mną fajkę powitania, ażeby dowiedział się, że Old Shatterhand jest jego przyjacielem, jak było dawniej.
Podniósł odmownie rękę i odpowiedział.
— Sziba Bigh był niegdyś dumny z tego, że miał takiego sławnego brata, ale teraz pragnąłby wiedzieć, czy Old Shatterhand jest jeszcze naprawdę jego przyjacielem.
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/33
Ta strona została skorygowana.
— 279 —