— Kiedy się z nimi rozstałem, zmierzali nad wielką rzekę i do El Paso.
— Czy spotkałeś Bloody Foxa?
— Tak.
— Gdzie on znajduje się teraz?
— U siebie w domu.
— I tak prędko odjechałeś od niego? Czy nie chciał zatrzymać swego sławnego brata Old Shatterhanda?
— O tak. Wracam do niego.
— Dlaczego opuściłeś go dzisiaj. Dokąd chciałeś pojechać?
— Czy mam ci to mówić dopiero? Czy już nie wiesz, że zadaniem jego jest uwalnianie Llana od „sępów“?
— A ty mu pomagasz?
— Tak. Dziś jeszcze zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy byłeś z nami. No, ale teraz odpowiedziałem ci na wszystkie pytania, i wiesz już wszystko, co chciałeś wiedzieć. Teraz niech przemówi kalumet.
— Zaczekaj jeszcze.
Pozwoliłem pozornie wybadać się, jak dziecko, on zaś był dumny z tego, że mu się to tak udało; poznałem to po jego tryumfującem spojrzeniu, rzuconem na towarzyszy. Wydało mu się w tej chwili, że dorównywał mi rzeczywiście, gdyż jego „zaczekaj jeszcze!“ brzmiało nadzwyczaj rozkazująco, poczem tonem zabawnej dla mnie wyższości mówił dalej:
— Przeminęły już słońca i miesiące, od kiedy rozstaliśmy się, a w tak długim czasie zmieniają się ludzie. Z mądrych robią się dzieci, a dzieci rosną i mądrzeją. Old Shatterhand został też takiem dzieckiem.
— Ja? Jakto?
— Pozwoliłeś mi się wybadać, jak chłopiec, nie mający jeszcze mózgu, albo jak stara baba, której mózg wysechł. Oczy twoje zaćmiły się, a uszy ogłuchły. Nie masz pojęcia, kim my jesteśmy i czego chcemy.
— Uff, uff! To ma być mowa młodzieńca, z którym niegdyś paliłem fajkę pokoju?
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
— 282 —