Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/38

Ta strona została skorygowana.
—  284  —

— Uff! Więc rzeczywiście straciłeś rozum. Czy nie widzisz, że masz przed sobą pięć razy po dziesięciu walecznych wojowników?
— Czy Old Shatterhand liczył kiedy wrogów?
— A więc liczysz na swoją strzelbę czarodziejską?
W jednej chwili miałem sztuciec w ręku, zerwałem się, stanąłem za moim koniem tak, że mnie zasłonił i zawołałem:
— Tak, liczę na to. Kto z was chwyci za broń dostanie kulą. Wszak wiecie, że z tej strzelby mogę strzelać nieustannie!
Stało się to tak szybko, że, kiedy powiedziałem te słowa, siedzieli jeszcze, jak przedtem. Jeden z nich sięgnął za siebie po strzelbę, ale ujrzawszy wylot sztućca, zwrócony do siebie, cofnął rękę natychmiast. Strach przed strzelbą czarodziejską był wciąż jeszcze tak silny, jak dawniej. Wiedziałem, że nastąpi atak — na razie w słowach. Chciałem tego, spodziewając się, że dowiem się tego, czego chciałem. Nikt nie ośmielił się chwycić pierwszy za broń; więc należało przypuszczać, że słowami i groźbami zechcą mnie skłonić do dobrowolnego poddania się.
Nie należy sobie wyobrażać, żeby do zachowania się mojego potrzeba było zbyt wiele odwagi. Znałem czerwonoskórców i strach ich przed moją strzelbą, a niepostrzeżenie zbadałem przeciwległy brzeg doliny, gdzie zamówiłem Old Surehanda z jego Apaczami. Stamtąd groziło siedmdziesiąt wylotów strzelb, widzialnych tylko dla mnie, który o tem wiedziałem. Właściciele ich leżeli wkopani głęboko w piasku, i nie można ich było zobaczyć. Na wzgórzu za mną musiał leżeć tak samo gotów Enczar Ko ze swoim oddziałem, na lewo z tyłu Winnetou, a z prawej strony musiał się na pierwszy wystrzał ukazać Old Wabble. Wobec tego nie trudno było okazać się pewnym siebie.
Stało się, co przewidziałem; młody wódz spróbował najpierw namowy.
— Pshaw! — zawołał wśród śmiechu, brzmiącego