Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/40

Ta strona została skorygowana.
—  286  —

równina, na której muszą cię dostrzedz. Jak zdołasz ujść tylu wojownikom? Jeśli nie postradałeś rozumu, to nam się poddasz.
— Old Shatterhand? Poddać się? Komu? Chłopcu, jakim ty jesteś? A czy ty nawet jesteś chłopcem? Czy nie jesteś małą skomlącą dziewczynką, która powinna być jeszcze na plecach matki a nie należy miedzy dorosłych mężów, zwących się wojownikami?
Nazwać Indyanina starą babą, to wielka obelga, lecz jeszcze większa porównać go z małą dziewczynką. Sziba Bigh zerwał się z wściełością. Nie sięgnął jednak po strzelbę ani po nóż, lecz wrzasnął na mnie:
— Psie, czy mam ciebie zabić? Wystarczy mi powiedzieć słowo, a rzuci się na ciebie pięćdziesięciu wowników!
— A mnie wystarczy dać znak, a zginiecie w dwie minuty, jeśli mi się nie poddacie!
Przy tych słowach odwiodłem kurek rusznicy.
— A więc daj ten znak! — szydził.
— Powiedz to jeszcze raz, a uczynię!
— Uczyń to, uczyń! Zobaczymy, kto ci przyjdzie z pomocą, żeby nas zabić, albo pochwycić.
— Zaraz zobaczysz. Uważaj!
Huknął strzał, a z przeciwległego wzgórza zbiegło siedmdziesięciu Indyan z wojennym okrzykiem. Konie zostawili na górze. Za mną odpowiedziano na okrzyk — z lewej strony nadszedł Winnetou ze swym oddziałem — a z prawej wpadł ze swoimi Old Wabble.
— Rozbroić ich i powiązać! — zawołał Winnetou.
Zanim zdołali pomyśleć o oporze, leżeli na ziemi, a każdego trzymało pięciu lub sześciu Apaczów. W dwie minuty po ostatniem szyderczem wezwaniu Sziba Bigha byli wszyscy skrępowani, przyczem ani jeden z Apaczów nie odniósł najlżejszego skaleczenia. Teraz dopiero zaczęli się odzywać i próbowali podnieść pod naciskiem nierozerwalnych rzemieni, ale napróżno.
— No, sir, czy dobrze zrobiłem, co do mnie należało? — spytał Old Wabble, przystępując do mnie.