Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/52

Ta strona została skorygowana.
—  298  —

się nawet guseł, ażeby się wyswobodzić. Czyżby moje dawne nauki utkwiły w nim tak głęboko, że zdołały zachwiać pogańskie wyobrażenia „o wiecznych ostępach“? Jeśli bowiem gusła utraciły nad nim swoją władzę, to nie mógł wierzyć w tego rodzaju istnienie po śmierci. Aby go więc pod tym względem wystawić na próbę, nie kazałem go wiązać, lecz postarałem się inaczej o to, żeby ucieczka nie mogła mu się udać.
Najlepszym sposobem przeszkodzenia czemuś, co ktoś drugi chce uczynić, jest sprowadzenie tego samemu. Wówczas ma się go w ręku i może się w odpowiednim czasie zastosować środki zapobiegawcze. Musiałem zatem, ażeby się zabezpieczyć co do wodza, ułatwić mu, o ile możności, ucieczkę w pewnej chwili. Gdyby się złapał na tę fintę, mogłem go łatwo pochwycić, zupełnie tak samo, jak kot mysz, z którą się bawi.
Gdy wyruszyliśmy, jechałem z początku w tyle, ażeby wódz nie zauważył, że zwinąłem sobie lasso, w takie pętle, iż jednym chwytem mogłem je mieć gotowem do rzutu. Potem pojechałem naprzód jako przewodnik i przywołałem go do swego boku. Rozmawiałem z nim tak, jak gdym wcale na niego nie zważał, a potem, kiedy się zciemniło, zostawałem z nim coraz to bardziej w tyle, aż nareszcie zamiast na czele znaleźliśmy się na końcu orszaku. Zmrok gęstniał szybko, i niebawem nastała ciemność wieczorna. Sziba Bigh jechał po prawej stronie. Udałem, że mi się coś u siodła popsuło, zatrzymałem konia i nie zsiadając, schyliłem się na lewą stronę. Byliśmy ostatni w orszaku, a ja odwróciłem się do niego plecami. Jeśliby teraz nie umknął, to nie miał wogóle zamiaru uciekać. Z zaciekawieniem wziąłem lasso lewą ręką — i rzeczywiście! Skrzypnięcie piasku pod kopytami konia, którego obrócono na tylnych nogach, skłoniło mnie, do podniesienia się na siodle i zwrócenia się w tę stronę. Sziba Bigh uciekał wtył tą samą drogą, którą przybyliśmy tutaj, lecz w tej samej chwili i ja zawró-