Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/63

Ta strona została skorygowana.
—  309  —

i gdzie mu się spodoba. Powiedziałem mu, żeby od tu Drzew zwrócił się na południowy wschód. Przypuśćmy, że co kilometr wetknie pal w ziemię, i że z tem nie będzie się zbytnio śpieszył, to można bez trudu obliczyć, na którym punkcie będzie można dostać się stąd do niego.
— Well! W takim razie wiem, na czem stoję. Czy macie jeszcze coś do zauważenia, mr. Shatterhandzie?
— Tak. Wupa Umugi pójdzie za nim i powinien natrafić tylko na indyańskie ślady.
— W takim razie muszę zdjąć buty i wdziać mokasyny. Mam tu zawsze kilka par, bo w tem odosobnieniu muszę dbać o zapas.
— Ach, gdybym mógł dostać także parę.
— I ja także — wtrącił Old Surehand. — W przeciwnym razie musielibyśmy je sobie wziąć od pojmanych Komanczów, a co oni mieli na nogach, to — hm!
— Na to poradzę prawdopodobnie; mam kilka wielkości, gdyż Bob nosi je także czasami. Zaczekajcie kilka chwil; zaraz je tu przyniosę.
Poszedł do domu i przyniósł indyańskie obuwie, a próba wykazała, że znalazły się dobre dla Old Surehanda i dla mnie. Wdzialiśmy je i oddaliśmy nasze buty Bobowi, aby je schował do naszego powrotu.
Inaczej miała się rzecz z Old Wabblem, dla którego metrowych stóp, nie znalazł Fox nic odpowiedniego. Wysłaliśmy go z Enczarem Ko do Komanczów; może tam był ktoś obdarzony tak wykształconymi przyrządami do chodzenia.
— Ażeby, co do Winnetou, nie zapomnieć o niczem: on musi mieć wodę — rzekłem w dalszym ciągu. — Na szczęście są tu wory na wodę.
— Tak — potwierdził Fox. — Zaraz je napełnię, ale sam wlec się z nimi nie mogę. Czy mogę wziąć ze sobą kilku Apaczów?
— Naturalnie, lecz nie zbyt wielu, bo Wupa Umugi mógłby zauważyć, że idzie za większą gromadą, aniżeli Sziba Bigh miał ze sobą. Przytem wpadłem na pomysł,