który uchroni mnie od jakiego zaniedbania, a jeśli nie, to przynajmniej ułatwi nam pochwycenie Komanczów. Zrazu chciałem jechać tylko z wami, mr. Surehandzie, i z Old Wabblem — teraz jednak sądzę, że będzie lepiej, jeśli weźmiemy z pięćdziesięciu do sześćdziesięciu Apaczów.
— Na zwiady? — zdziwił się Old Surehand. — W takich razach wyjeżdża się przecież w jak najmniej ludzi.
— Zapewne, ale może z zamierzonego wyjazdu na zwiady zrobi się coś całkiem innego. O ile dotąd znamy plan Komanczów, przybędzie najpierw do Stu Drzew Wupa Umugi ze swoim oddziałem. Jak podsłuchałem, nastąpi to jutro wieczorem. Przenocuje tam i nazajutrz pojedzie wzdłuż pali, wabiąc za sobą konnicę białych. Kiedy ona po nim przybędzie, nie wiadomo — ale można się tego domyślić, gdyż wydobyłem od Sziba Bigha wiadomość, że Nale Masiuw przybędzie w pół dnia po Wupie Umugi, a białych należy się spodziewać przed nim, gdyż on ma ich pędzić przed sobą.
— Wojsko przybędzie zatem do Stu Drzew pojutrze przed południem.
— Ja też tak sądzę. Skoro potem biali odejdą za Wupą Umugi, zjawi się Nale Masiuw i ruszy za nimi. Zamierzaliśmy każdy oddział z osobna przepuścić i zamknąć w pułapce...
— I to jest najlepsze, jedyne, co możemy uczynić — wtrącił Bloody Fox.
— Niestety, nie. Dziwię się teraz temu nadzwyczajnie, że nikomu z nas nie przyszło na myśl, jaki wielki błąd popełniamy.
— Błąd? Jakto?
— Zważcie tylko, że zamierzamy zamknąć w kaktusach dwa rozmaite oddziały Indyan.
— No, więc cóż?
— Że biali znajdą się pomiędzy nimi.
— Aha! Hm!
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/64
Ta strona została skorygowana.
— 310 —