Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/70

Ta strona została skorygowana.
—  316  —

odnawia się przed nim nieustannie nie przynosi mu nic, oprócz piasku i ciągle piasku — tak też w zatraconych głębiach jego wnętrza istnieje tylko niewypowiedzianie nędzna pustynia, beznadziejnie martwy piasek, niezdolny do dania życia ani jednemu ździebełku, ani korzonkowi. Dla takiego nieszczęśliwca nie można uczynić nic, jak tylko modlić się za niego.
Czy rzeczywiście? Czy dla niego nie można nic uczynić, jak tylko się modlić?
Nie zwracając na to uwagi, jechałem przez długi czas na przedzie i oddałem się tak zupełnie cichemu, pozbawionemu słów uwielbieniu, że złożyłem ręce, a cugle mi z nich wypadły. Wtem ocknąłem się: tuż przy sobie usłyszałem głos Old Wabble’a.
— Sir, a wy co wyprawiacie? Gotówem pomyśleć, że się modlicie.
Słowa te brzmiały ironicznie i nie odpowiedziałem na nie.
— Podnieście cugle! — mówił dalej. — Jeśli koń wasz potknie się w tym cwale, możecie kark skręcić!
Doznałem uczucia człowieka spragnionego, któremu czarę od ust odrywają, ażeby mu w nią nalać aloesu.
— Co was mój kark obchodzi? — odparłem krótko i ze złością.
— Właściwie nic, to słuszne — ale ponieważ tutaj jesteśmy razem, nie może mi być obojętnem, czy w następnej chwili będziecie mieli kark cały, czy złamany.
— Nie bójcie się o mnie, ja go nie złamię!
— Ale to całkiem tak wyglądało. Jadąc tak żwawo rączo, nie kładzie się koniowi cugli na karku!
— Czy chcecie mnie uczyć jazdy konnej?
— Ani mi przez myśl nie przejdzie; widziałem, że nie potrzeba wam nauczyciela. Ale czego nigdy nie widziałem, to jeźdźca ze złożonemi rękami, jak gdyby jechał na klęczniku lub stołku do lamentacyi. Takim mianowicie wy byliście teraz, mr. Shatterhandzie.