Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/75

Ta strona została skorygowana.
—  321  —

barana. Old Wabble nie będzie nigdy pobożną owieczką. Th’ is clear!
Ileż to razy bawiłem się skrycie tem „th’ is clear“ — a teraz mierziło mię ono, sprawiało mi odrazę, i czułem, że ten starzec pozbawił się całego mego przywiązania. Odparłem chłodno:
— Owieczką, czy nie — ale nie życzę sobie, żeby nadeszła chwila, w której ujrzycie się zgubionym bez ratunku i poprosicie mnie na klęczkach, żebym wam był pasterzem.
— Czy wysłuchalibyście wtedy tego błagania na klęczkach, i zaprowadzilibyście mnie na zieloną trawkę, mój pobożny panie?
— Tak, uczyniłbym to, żebym miał własne życie przez to narazić. Ale teraz jedźmy dalej! Jesteśmy gotowi!
Old Surehand, a za nim i Apacze zatrzymali się także. Popędziliśmy konie. Old Wabble pozostał za mną — tymczasem Old Surehand zbliżył się do mnie, nie mówiąc z początku ani słowa.
Byłem głęboko zniechęcony, albo raczej — bo to niewłaściwe słowo — zasmucony, jak rzadko kiedy.
Czułem nieskończoną, świętą litość dla tego starca, pomimo szyderstwa, jakiego odeń doznałem. Ani ojca, ani matki, ani brata, ani siostry! Nie mieć nigdy żadnej nauki, nie pomodlić się ani razu! Oto był słynny „king of the covboys“. Groźba wypadła mi z ust całkiem mimowolnie; musiałem niejako powiedzieć tak, a nie inaczej. Ale czyżbym w tem był narzędziem jakiejś wyższej woli? Kiedy bowiem później spełniła się prawie dosłownie, miałem uczucie, jak gdybym to ja wywołał straszliwą śmierć starca — i upłynęło sporo czasu, zanim umilkły wyrzuty, jakie czyniłem sobie z tego powodu.
Old Surehand jechał obok mnie w milczeniu. Słyszał wszystko, i zdawało się, że nad tem myślał. Dopiero po długiej chwili przerwał milczenie zapytaniem: '
— Czy mogę wam przeszkodzić, sir? Widzę, że pogrążyliście się w sobie.