Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
—  323  —

posiadałem wierzących rodziców. Byłem ulubieńcem babki, która umarła w dziewięćdziesiątym szóstym roku życia. Żyła ona w Bogu, kierowała mnie ku niemu, i trzymała mnie przy nim. Była to przedziwna, szczęśliwa wiara dziecięca, pełna miłosnego oddania się i ufności. Przedkładałem Bogu, jako chłopiec, co wieczora i ranka moje małe życzenia i prośby. Przypominam sobie, że moja mała siostrzyczka dostała raz silnego bolu zębów. Nie pomogły żadne środki, więc poradziłem jej: „Paulinko, idę teraz do sypialni i powiem to kochanemu Bogu. Uważaj; zaraz ustanie!“ Nie śmiejcie się ze mnie, sir, gdy was zapewnię, że przestały boleć naprawdę.
— Ani mi przez myśl nie przejdzie! Biada człowiekowi, który potrafi się śmiać z takich rzeczy.
— Mógłbym wam wiele opowiedzieć o najosobliwszych życzeniach, jakie zanosiłem do Boga; on ma swoich aniołów do spełniania próśb ludzkich. Później zacząłem myśleć, jako uczeń. Dostałem niewierzących nauczycieli, umiejących przeczenie swoje otaczać pociągającym nimbem. Uczyłem się po hebrajsku, ormiański i grecku, ażeby Pismo święte studyować w tekście pierwotnym. Dziecięca wiara zniknęła, a wraz z nastaniem zbierania uczonych słów zaczęły się wątpliwości. Niewiara rosła z dnia na dzień, a noce spędzałem na występnej czynności ujmowania prawdy własnym rozumem. Co za głupota! Ale Bóg był miłosierny dla głupca i zawiódł go drogą studyów do poznania, że owa wiara dziecięca jest jedynie prawdziwą. Moje późniejsze podróże wprowadziły mnie w styczność z wyznawcami rozmaitych form czci boskiej. Nie było we mnie owego chrześcijaństwa, które pozwala człowiekowi uważać się za wyższego ponad wszystkich innowierców, lecz tutaj także badałem. Przestudyowałem Koran, Wedy, Zaratustrę i Konfucyusza. Nauki te nie zdołały mnie zachwiać tak, jak przedtem dzieła naszych „wielkich filozofów“, które dotychczas dosłownie „błyszczą“ w mojej bibliotece, ponieważ