wam za to wdzięczny. Tak mi jest, jak gdybym powinien ucałować wam ręce z wdzięcznością. Od kwadransa budzi się coś w mojem sercu, coś, jakby zapowiedź, że nadzieja moja się spełni. Zapaliliście światło, które widzę wprawdzie w wielkiem oddaleniu — ale nie ruszajcie go teraz, żeby nie zgasło. Mam ufność, że będzie się do mnie coraz bardziej zbliżało.
Te słowa mnie uszczęśliwiły. Czyżbym rzeczywiście miał dojść tej radości, żebym duszę jego moją wskazówką nawrócił? I jeszcze taką duszę, jak Old Surehanda! Jakieś nadzwyczajne i smutne warunki musiały go pozbawić wiary. Trzymał je w tajemnicy i nie mówił o nich. Milczenie to nie było brakiem zaufania do mnie; nie chciał tylko dotykać ran, które w nim prawdopodobnie dotąd krwawiły. Gdyby był mówił! Mogłem, nie wiedząc wprawdzie o tem, ulżyć jego sercu i wprowadzić go na ślad, którego szukał oddawna, i nie mógł znaleźć.
Jazda odbywała się tak spokojnie i bez przeszkody, że niema o niej nic do powiedzenia. Nad ranem zatrzymaliśmy się, ażeby dać koniom wypocząć, a późno przed południem, natknęliśmy się na pierwszy palik i na trop Winnetou i jego Apaczów. O kilometr od tego miejsca, tkwił drugi palik, a idąc za nimi, dotarliśmy wkrótce do celu.
Cel ten, zwany, jak wspomniano, przez Apaczów Gutesnonlinkhai a przez Komanczów Suks-ma-lestawi, co znaczy Sto Drzew — leżał na skraju pustyni a wyglądał tak:
Granica pomiędzy Llanem a położoną na zachód zieloną równiną nie biegła prosto. Miejscami była ona bardzo wyraźna, ale przeważnie trudno ją było rozpoznać; tworzyła bądź to wklęsłości, bądź wypukłości, czasem małe a czasem wielkich rozmiarów. W takiej wklęsłości znajdowało się Sto Drzew. Miała ona kształt podkowy, której dość wysoka krawędź, opadała zboczem ku środkowi. W tyle wypływała woda, zbierająca się najpierw w łożysku o dwudziestu metrach szerokości,
Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/83
Ta strona została skorygowana.
— 329 —