Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/97

Ta strona została skorygowana.
—  343  —

zgubiony. Nie myśl, że zabijemy cię zaraz! Tak łatwo nie pójdzie zabijaczowi Indyan. Zabierzemy cię ze sobą, bo cały nasz lud musi widzieć śmierć twoją i radować się twojemi męczarniami. Będziesz z nami, ażebyś przekonał się na własne oczy, że bladzi żołnierze zginą marnie na pustyni. No, cóż tam?
Z pytaniem tem zwrócił się do czerwonego, który właśnie nadjechał, zeskoczył z konia i odpowiedział:
— Okrążyliśmy całą okolicę i przeszukaliśmy ją dokładnie, ale nie znaleźliśmy nikogo. Ta blada twarz ośmieliła się zatem sama zbliżyć tak do nas.
— On tę śmiałość życiem przypłaci. Zwiążcie mu także nogi i skrępujcie go tak ciasno, żeby się nie mógł poruszać. Pięciu wojowników będzie go strzegło i odpowiadało głowami. Niechaj także straże obsadzą brzeg ten za nami, ażebyśmy się nie dopuścili żadnej nieostrożności.
Tę nieostrożność popełnił już właśnie i ułatwił nam tem potajemne zbliżenie się do obozu. Teraz należało oddalić się czemprędzej i nie czekać, aż straże ustawią się tu na górze, bo mogłyby nas zobaczyć. Wyleźliśmy więc czemprędzej, lecz jak można było najciszej, po zboczu na górę, przyczem jednak nie mogliśmy stracić tyle czasu, co przy złażeniu na dół.
Dostawszy się na górę, podążyliśmy najpierw szybkim krokiem tak daleko, że niepodobna było dojrzeć nas ani dosłyszeć, poczem mogliśmy już zwolnić kroku.
— A teraz, co wy na to, sir? zapytał mnie Old Surehand.
— To fatalne, to nawet gorzej niż fatalne — odpowiedziałem.
— Szkaradnego figla spłatał nam znowu ten stary.
— Szczęściem, gorszego dla siebie, niż dla nas.
— Tak. Skoro nieszczęście już się zdarzyło, zachował się niezgorzej.
— Szkoda go, wierutna szkoda! To wcale dzielny człowiek i gdyby nie miał zwyczaju postępować z taką bezmyślną samodzielnością, mógłby się bardzo przydać.