Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/98

Ta strona została skorygowana.
—  344  —

Tak jednak trzeba mieć się z nim więcej na baczności, aniżeli z greenhornem. To człowiek, któremu najlepiej samemu, bo dla każdego towarzystwa, do którego się przyłączy, musi się stać niebezpiecznym.
— On dufny zapewne w naszą pomoc.
— Oczywiście! Powinniśmy go wydobyć.
— Czy to się uda?
— Tak. Nie wolno nam go opuścić.
— Więc chcecie go uwolnić jeszcze tej nocy?
— Nie, to niemożliwe.
— Hm! Sądzę, że to dla was nie będzie zbyt trudne.
— Dziękuję za to zaufanie. Mówiąc o niemożliwości, nie miałem na myśli samego uwolnienia. Dlaczego nie mielibyśmy jeszcze tej nocy uwolnić go, gdybyśmy chcieli? Wy i ja! Zdaje mi się, że dokonywaliśmy nieraz już lepszych rzeczy. Trzebaby wprawdzie zaryzykować życie, jestem jednak pewien, że udałoby się doskonale. Ale czerwoni dowiedzieliby się, że jesteśmy tutaj, a tego im nie wolno. Mieliżbyśmy całe to dobrze i pięknie obmyślane przedsięwzięcie narażać na wątpliwy wynik przez człowieka, który je sam ustawicznie naraża na niebezpieczeństwo, popełniając coraz nowe głupstwa?
— Nie.
— Na razie jego życiu nic nie grozi; słyszeliśmy to sami. Nie śpi on wprawdzie na różach, ale musi to przypisać sam sobie i uważać za zasłużoną karę. Niechaj go czerwoni zabiorą ze sobą; my tego zmienić nie możemy. Później, kiedy wpadną w pułapkę, będą musieli go wydać.
— Jeśli nie zechcą uważać go za zakładnika.
— Pshaw! Na to nie zgodzimy się oczywiście.
— Nie mogę absolutnie pojąć, jak może człowiek i to w jego wieku popełniać takie sprawki. Wszak miał dość doświadczenia.
— Ono się go nie czepia, ponieważ on nie może poprostu podporządkować się pod coś.