Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/101

Ta strona została skorygowana.
—  87  —

On przybierał sobie już sto imion i nazwisk. Wskutek tego zapomniał o rodowem, lecz najsłynniejsze, a raczej najbardziej osławione z nich, to Kanada-Bill.
Teraz strach rzekomego doktora zmienił się w przerażenie: zbladł jak papier i zachwiał się tak, że musiał się oprzeć rękoma o stół.
— Old... Shat...ter... hand... i — wyjąkał wargami, z których krew uciekła.
— Tak, Old Shatterhand! Teraz wiesz już, że stąd niema ucieczki! Twoje czyny wołają o pomstę do niebios. Lepiej byłbyś zrobił, gdybyś był wpakował we własne serce kulę, która miała zabić tego młodzieńca: byłbyś uniknął stryczka, na który cię wydam. Twoja karyera skończona!
Wrażenie tych słów wyrwało Kanada-Billa z dotychczasowej złamanej postawy. Policzki zabarwiły mu się nanowo, a oczy zabłysnęły. Sięgnął ręką do kieszeni i krzyknął do Old Shatterhanda:
— Czy myślisz, że stoję już pod stryczkiem? Do tego jeszcze nie doszło!
— Właśnie doszło. Nawet rewolwer cię nie ocali. Wyjmij rękę z kieszeni!
— Dobrze, wyjmę, ale nietylko rękę. Zanim ja zawisnę na stryczku, ty padniesz od mej kuli!
Błysnął rewolwerem, którym wymierzył do Old Shatterhanda. Huknął strzał, Old Shatterhand schylił się błyskawicznie, kula przeleciała nad jego głową, a równocześnie prawie dostał Kanada-Bill pięścią w głowę z taką siłą, że poprostu trzasnął sobą o ziemię, przewracając zarazem kilka krzeseł.
Przestraszony Werner siedział w milczeniu, żona zaś krzyknęła głośno.
— Cicho! — rozkazał Old Shatterhand. — Jest powalony i nie zaszkodzi już nikomu. Dajcie tu sznury, zwiążemy go i poślemy po policyę! Będzie to dla niej pożądany połów.
Podniósł z ziemi rewolwer, który wypadł był z ręki Kanada-Billa, a potem związano nieprzytomnego.