arówno jak i prerya na tym, kto się oderwał od gleby ojczystej, ażeby przez dłuższy czas pruć fale morza, albo na grzbiecie rumaka uwijać się po pełnych przygód zachodnich krajach Stanów Zjednoczonych.
Stary żeglarz, któremu przez całe życie łopotały nad głową żagle okazałego trójmasztowca, nie chce nic wiedzieć o stałym lądzie, a gdy już do żeglarstwa niezdatnym się stanie, buduje sobie ciasny i mały domek jak najbliżej wody i oczyma, pełnemi umiłowania i tęsknoty, patrzy na zmienne wiecznie, nigdy nie spoczywające fale, dopóki ręka śmierci nie zamknie mu znużonych powiek.
Tak samo jest z człowiekiem, który ośmielił się stawić czoło niebezpieczeństwom Dzikiego Zachodu. Ilekroć wróci w strony, nad któremi cywilizacya rozsiewa swe dobrodziejstwa i klęski, ciągnie go zawsze coś do niebezpiecznej, niezmierzonej dziczy, gdzie musi wytężać wszystkie siły duchowe i fizyczne, aby nie ulec w walce z tysiącznemi, wiecznie nowemi niebezpieczeństwami sawanny. Taki człowiek rzadko znajduje na starość zaciszne miejsce, jak ów wysłużony żeglarz na bezpiecznem wybrzeżu. On nie ma spokoju, ani spoczynku. Musi czepiać się grzbietu mustanga i ruszać wdal, w której kiedyś zginie bez śladu. Może po latach zobaczy jakiś myśliwiec jego zbielałe kości na wysuszone] równinie lub między skałami gór, ale, jeśli nawet zobaczy, przejdzie mimo, nie uczyniwszy znaku krzyża świętego, ani nie zmówiwszy „Zdrowaś Maryo“ i nie zapyta o imię tego, który tu może skończył w straszny sposób. Zachód odznacza się surowością, nie oszczędza nikogo i niczego. Wydany na pastwę żywiołów, nie zna innego panowania prócz nieubłaganych praw przyrody i dlatego ma miejsce ylko dla ludzi, szukających oparcia w swojej pierwotnej tężyźnie.
Ludność, wypychana wbrew wszelakim umowom coraz dalej ze swoich siedzib, ludność z natury bogato
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/105
Ta strona została skorygowana.
— 91 —